Szukaj
Close this search box.

Panele słoneczne – ciąg dalszy historii … (część pierwsza)

Moja przygoda z energią ze słońca. Jak się kończy pogoń za byciem eko?

W jednym z moich poprzednich wpisów informowałem o tym, że chciałbym zainstalować sobie panele słoneczne do ładowania akumulatora pokładowego (zabudowy). To był notabene jeden z moich pierwszych wpisów, w którym informowałem o swoich ambitnych planach. (Jeśli nie czytałeś możesz zrobić to tutaj!) Z tego, co tam pisałem niewiele pokryło się podczas realizacji. Ale może zacznijmy od początku.

Plan był taki, żeby zamontować na dachu zestaw paneli dających 300W, do systemu podpiąć przetwornicę do 1000W z czystym sinusem … etc. Koszt całego systemu był dość duży, bo około 10 tys. zł. Zima pozbawiła mnie jednak dużej części oszczędności (ogrzewanie), więc musiałem znowu nieco je zregenerować zanim wznowiłem rozmyślania o montażu paneli słonecznych na dachu mojego kampera. Okazało się, że panele słoneczne (jak co roku) potaniały i mogłem już teraz wrócić do tematu. Znowu czekały mnie kalkulacje, przemyślenia i co najważniejsze – musiały zapaść konkretne decyzje.

Po kilku konsultacjach telefonicznych z mądrymi głowami zacząłem myśleć, że nie potrzebuję aż 300W, a przetwornica 1000W nie będzie mi niezbędna. Więc może lepiej skupić się na tym, aby nie trzeba było szukać prądu za każdym razem, gdy trzeba popracować na laptopie (trzeba Wam bowiem wiedzieć, że agregat zaczął lekko szwankować, ale nie o tym jest ten wpis). Tylko tyle było moim priorytetem na tę chwilę. A może powinienem napisać “aż tyle”?

Przy okazji chciałem od razu przebudować instalację, żeby akumulator umieścić wewnątrz pojazdu (mniejsze prawdopodobieństwo uszkodzenia przy skokach temperatury i przez niskie temperatury zimą). Miałem – prawie wolną – skrzynię pod jedną z kanap i tam postanowiłem umieścić akumulator (lub w przyszłości akumulatory), okablowanie, przetwornicę i byłoby jeszcze miejsce na przepływ powietrza do chłodzenia. Akumulator na pewno miałby tu lepiej niż pod nagrzewającą się od słońca maską, a temperatura zimą na pewno nie spadłaby poniżej zera.

Tak czy inaczej, chciałem już pociągnąć bardziej konkretnie ten temat. Poza tym, miałem już serdecznie dosyć kalkulowania i zastanawiania się:

Czy taka moc wystarczy?
Czy panele elastyczne, to najlepszy pomysł?
Może lepiej byłoby zamontować zwykłe, sztywne panele słoneczne?

Panele słoneczne – sztywne, czy elastyczne?

Sztywne panele słoneczne, to dodatkowe obciążenie dachu. Jeden panel, to waga około 45kg. Do tego system montażu. Przewiercanie się przez dach mogłoby wymagać dodatkowej pracy związanej z demontażem niektórych elementów zabudowy tj. szafki. Poza tym, chciałem montować to samodzielnie (redukcja kosztów), a stosuję do siebie zasadę ograniczonego zaufania w takich kwestiach. Panel sztywny musi się chłodzić, więc odstaje od dachu, a to może powodować, że przy silnych podmuchach (np. podczas jazdy) zamienia się po prostu w żagiel! Nie mam dwóch lewych rąk, ale nie chciałbym, żeby podczas jazdy taki panel oderwał się od dachu i spadł na inne auto, albo – co gorsza – na niespodziewającego się takich “atrakcji” przechodnia. Poza tym opory powietrza mogą dodatkowo podnieść spalanie, co w moim przypadku również nie jest bez znaczenia. Zatem postanowione, kupię monokrystaliczne panele słoneczne w wersji elastycznej. Mniejsza moc jednego panela, ale za to prostszy system montażu, z którym na pewno sobie poradzę. Będę miał mniej mocy z paneli, ale i to powinno wystarczyć.

Paczka z panelami
Paczka z panelami

Zacząłem więc znów poszukiwania w Internecie. I słusznie, bo udało mi się znaleźć coś naprawdę ciekawego: zestaw paneli słonecznych – oczywiście elastycznych – o mocy 200W, przygotowanych do montażu (z okablowaniem zakończonym już wtykami), ze sterownikiem i zestawem do montażu. Cena? 2 ooo zł z możliwością zakupu na raty. Czy to tanio, czy drogo? Dla jednych pewnie dobra okazja. Dla innych dramat – jak to może tyle kosztować? Ja jednak oceniałem to nie tylko przez pryzmat ceny, ale przede wszystkim tego, czy będę w stanie montaż u siebie wykonać samodzielnie. I byłem niemal pewien, że z tym zestawem dam sobie radę.

Co tu więcej mówić, zdecydowałem się na zakup. Panele słoneczne zamówione w czwartek dotarły do mnie już następnego dnia, tuż przed pracą. Zdążyłem jeszcze zrobić zdjęcie paczki i pojechałem do pracy. A ponieważ piątek spędziłem w pracy do godziny 21.00, więc prawdziwa zabawa zaczęła się dopiero nazajutrz …

Sobota

W sobotę zabrałem się za rozpakowanie przesyłki. Naklejki na paczce informujące o tym, że w środku jest delikatna zawartość nie napawały optymizmem. Mogłem jednak spróbować otworzyć paczkę wczoraj. W sobotę mogę mieć ograniczony kontakt ze sprzedawcą, gdyby coś było uszkodzone. Ale karton wyglądał dobrze, więc powoli zabrałem się za otwieranie.

Sterownik CXup20, przelotka dachowa oraz zestaw do montażu Sika
Sterownik CXup20, przelotka dachowa oraz zestaw do montażu Sika

W środku odnalazłem wszystkie niezbędne elementy. Dwa panele słoneczne o rozmiarach 122 cm x 50 cm, zestaw do przyklejenia Sika (aktywator, podkład, klej i jakieś akcesoria do czyszczenia powierzchni), sterownik Phocos CXup20, przelotka dachowa i 5 metrów kabla zakończonego wtykami. Podczas zamawiania tego zestawu wydawało mi się, że te pięć metrów wystarczy w zupełności. Nic bardziej mylnego!

Jeszcze tego samego dnia musiałem pojechać do sklepu z elektroniką po nieco dodatkowych elementów (kabel, gniazda bezpieczników, rurki termokurczliwe … etc.). Po powrocie postanowiłem zająć się przygotowaniem miejsca w środku pod akumulator i przeniesieniem go. Ku mojemu zaskoczeniu podczas tej operacji okazało się, że akumulator zabudowy ma pojemność 55Ah, a nie 75Ah, jak sądziłem. To by rzucało nieco światła na kwestię jego szybkiego rozładowywania.

Zanim jednak przystąpiłem do montażu paneli słonecznych na dachu zrobiłem jedną kluczową rzecz, której nauczył mnie teleturniej “Milionerzy” i skorzystałem z koła ratunkowego: “telefon do przyjaciela”.

Na szczęście okazało się, że Paweł nie ma planów i jest gotowy mi pomóc. Faktycznie, wciąganie tych paneli na dach mogłoby być nieco kłopotliwe w pojedynkę. Panele elastyczne – wbrew temu, co sądzą niektórzy – nie są bowiem zwijane w rulonik. Wręcz przeciwnie, ich promień gięcia jest stosunkowo mały. Gdybym zatem miał je wciągać samodzielnie mógłbym ryzykować ich uszkodzenie. (Tak mi się przynajmniej wydaje.) Poza tym, przy takiej zabawie samo wsparcie moralne okazuje się bardzo motywujące i niemal niezbędne!

Praca szła w najlepsze. Panele słoneczne poszły na dach i została zwymiarowana powierzchnia niezbędna do przygotowania pod ich przyklejenie. Udało się ustalić również optymalne ich ułożenie oraz miejsce wpuszczenia kabli do środka. Nie miałem czasu nawet robić zdjęć, bo – to nie jest przenośnia – uwijaliśmy się jak w ukropie. Tego dnia było naprawdę bardzo gorąco, więc chcieliśmy zejść z dachu kampera jak najszybciej. Nie było nam jednak dane poprowadzić sprawnie naszej pracy do szczęśliwego finału. W kluczowym momencie bowiem pistolet do kartuszy odmówił posłuszeństwa. Co robić, jak żyć? Paweł stwierdził, że ma pistolet w dobrej kondycji w domu, więc pojechał po niego. Ja w tym czasie wewnątrz wykonywałem połączenie instalacji z akumulatorem, a następnie z panelami. Po około 30 minutach Paweł wrócił z nowym pistoletem z Castoramy. Tego swojego nie znalazł. To był kolejny nieprzewidziany wydatek. Dlaczego kolejny? Bowiem doczytałem w instrukcji producenta, że kable połączeniowe powinny mieć minimum 4mm2, a w sklepie kupiłem przewody 2,5mm2, bo Pan-Sprzedawca-Elektryczny-Znawca powiedział, że do instalacji 20A (a takową właśnie miałem do zrobienia) wystarczy taki właśnie przekrój. Może i wystarczy – ja się nie znam – ale wolałem zrobić to tak, jak to zalecił producent, żeby potem nie było. Trzeba było też dokupić oczka przyłączeniowe do akumulatora. Sumarycznie musiałem wydać jeszcze około 150 zł na różne dodatkowe elementy, sprzęty i narzędzia. W końcu jednak panele i przelotkę dachową udało się poprawnie zamocować.

Nad instalacją niezbędnego okablowania również musieliśmy spędzić trochę czasu. Było trochę lutowania (jakby mało mi było gorąca), mocowania się z podłączeniem do już istniejącej instalacji kampera … etc. Faktem jest, że zeszło nam do późnych godzin wieczornych. Musieliśmy się również nieco mocniej zagłębić w instrukcję sterownika i dostępne w nim opcje. Jednak zanim słońce zaszło jego ostatnie promienie pozwoliły nam zobaczyć na sterowniku, że instalacja działa, a akumulator jest ładowany! 🙂

Podsumowując: tego dnia udało nam się wspólnie przygotować podłoże i przykleić panele słoneczne. Podłączyć niemal cały system i przenieść akumulator do środka. Zostało tylko kilka drobnych rzeczy do zrobienia.

Tak mi się przynajmniej wydawało …

Może przeczytasz coś jeszcze?

Jedna odpowiedź

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wsparcie projektu można okazywać na wiele sposobów.
Poniżej znajdziesz dostępne opcje wsparcia finansowego:

Wspieraj Autora na Patronite

Możesz również wspierać projekt poprzez obserwowanie profili społecznościowych i udostępnianie treści.

Niezależnie od tego, z której formy wsparcia zdecydujesz się korzystać za każdą z nich z góry uprzejmie dziękuję!