Radiokomunikacja – łączność na trudne sytuacje?

Radiokomunikacja – łączność na trudne sytuacje?

Dzisiaj będzie o radiokomunikacji, czyli bezpłatnej łączności dostępnej dla każdego.  Krótkofalarstwem zainteresowałem się już jakiś czas temu (nie miało to nic wspólnego z  aktualną sytuacją geopolityczną), jednak dopiero teraz czuję się na siłach w – mam nadzieję – przystępny sposób napisać na ten temat kilka słów. Tym razem będzie wpis mniej techniczny, a bardziej praktyczny. Może dzięki temu i Ciebie zainteresuję tym tematem? 🙂

Łączność na kanałach PMR

Skrót PMR oznacza “Public Mobile Radio” (na nasze to będzie coś jak: “Publiczne Przenośne Radio“). Samo pasmo radiowe PMR 446 podzielone jest na 16 kanałów z odstępem co 12,5 kHz, w zakresie częstotliwości UHF od 446,0 do 446,2 MHz (dla łączności analogowych), na których można prowadzić naprzemiennie bezpośrednie rozmowy w trybie simplex. Rozmowa w tym trybie wygląda tak, że może mówić tylko jedna osoba na raz – w praktyce tylko ta, która akurat naciska przycisk nadawania (PTT – ang.: “push-to-talk”).

Łączność PMR, jest przeznaczona do zastosowań cywilnych. Oznacza to, że posiadanie takich urządzeń nie wymaga specjalnych licencji, pozwoleń ani opłat za użytkowanie (regulacje prawne w Rozporządzeniu Ministra Infrastruktury z dnia 6 sierpnia 2002. Dz.U.Nr.138 z 2002r. § 1.1. poz.2.)

Prawo zezwala na korzystanie tylko z urządzeń posiadających:

  • maksymalną moc 0,5W (500 mW)
  • antenę integralną (połączoną z urządzeniem na etapie produkcji w taki sposób, aby nie można jej było rozłączyć, wymienić)
  • maksymalny czas jednego nadawania trwający 180 sekund

“Zastosowanie cywilne” oznacza po prostu używanie go w charakterze niezarobkowym. Dla firm jest przewidziane inne, stosunkowo drogie (prawie 2 tys. zł) rozwiązanie licencyjne. Komercyjne transmisje po prostu nie mają racji bytu na pasmach PMR.

Prawne aspekty korzystania z radiotelefonów w Polsce reguluje Rozporządzenie Ministra Transportu z dn. 03.07.2007 r.

Poniżej znajdziesz listę dostępnych kanałów PMR:
za https://pl.wikipedia.org/wiki/PMR_(radio)

Lista kanałów PMR446 analogowe (FM) https://pl.wikipedia.org/wiki/PMR_(radio)

Szesnaście kanałów PMR to dużo czy mało?

Odpowiedź na to pytanie brzmi: to zależy. Odpowiedź nie może być jednoznaczna, ponieważ jest to łączność krótkofalowa. Zatem dużo zależy od tego w jakim rejonie się znajdujemy. Może się zdarzyć tak, że będzie dużo “wolnych” kanałów, a może być i tak, że wszystkie pasma będą zajęte.

Podczas przechadzki w mojej okolicy napotkałem na pasmach różne dzieci rozmawiające przez swoje krótkofalówki, pracowników pobliskiej spółdzielni, robotników drogowych, a także rozmowy w języku zbliżonym do ukraińskiego. Tym niemniej udało się znaleźć przestrzeń do rozmowy. Co jednak zrobić, gdy przychodzące transmisje utrudniają komunikację?

Tutaj z pomocą mogą przyjść dostępne w urządzeniach z wyższej półki…

Kody prywatności

I tutaj już pierwsza ważna uwaga: kody te – wbrew swojej nazwie – nie zapewniają żadnej prywatności! Jak zatem one działają i do czego tak naprawdę służą?

CTCSS (Continuous Tone-Coded Squelch System), to termin oznaczający system wyłączania blokady szumów odbiornika (squelch) ciągłym, niesłyszalnym dla ludzkiego ucha tonem. Możemy wykorzystać 38 różnych tonów CTCSS:

Podobnie jest z CDCSS lub DCS (Digital Code Squelch), które jest po prostu rozwinięciem systemu ciągłej blokady szumów związanej z kodowaniem tonalnym. DCS (Cyfrowo Kodowana Bramka Szumowa) pozwala na wybór jednego ze 104 kodów prywatności (kod 645 oznaczony gwiazdką nie powinien być dostępny w urządzeniu):

Tony te służą do redukowania wzajemnych zakłóceń w tym samym kanale łączności, gdy kanał jest używany przez różnych (nie powiązanych ze sobą) użytkowników. Ustawienie tonów na urządzeniach, aby miało jakikolwiek sens musi być identyczne. A dzięki ich zastosowaniu możliwe jest wydzielenie kilkudziesięciu kanałów łączności w jednym fizycznym kanale radiowym. To pozwala utworzyć ponad 300(!) grup łączności, które nie będą ze sobą kolidowały.

Czy na pewno jest dla Ciebie zrozumiałe, dlaczego napisałem, że te “kodowania” nie zapewniają żadnej prywatności? Jeśli nie, to pozwól, że napiszę raz jeszcze: kody te ustawia się w celu redukcji transmisji wchodzących do naszego urządzenia, a pochodzących od innych użytkowników kanałów. Jeśli ktoś zatem nie ustawi w swoim urządzeniu żadnego kodowania, to usłyszy każdą rozmowę na danym kanale. Jego urządzenie będzie bowiem “odblokowane” na wszystkie transmisje! Najlepiej zatem uznaj, że w radiotelefonii analogowej brak jest nawet namiastki prywatności i zadbaj o kulturę wypowiedzi 😉 Powyższe kody mogą dawać jedynie pozorne wyobrażenie o tym, że jesteśmy sami na kanale i łatwo się zapomnieć. Im więcej jednak zagłębiam się w środowisko krótkofalarskie, tym bardziej dociera do mnie, że zawsze ktoś słucha 😉

 

Co robić, jak żyć?

Jeśli już przeanalizowałeś zagrożenia płynące z użytkowania – bądź co bądź – otwartej łączności, zastanów się teraz, jakie zapewnia ono korzyści?

Ja sobie to porównałem z łącznością radia CB. Jadąc gdzieś w trasie mogę zawołać do kilku (-nastu, -dziesięciu, -set … itd.) osób w strefie mojej łączności np. z pytaniem o warunki drogowe, pogodę, albo po prostu pogadać podczas stania w korku. Gdy w szczerym polu zepsuje ci się auto możesz również poprosić o pomoc – szczególnie wtedy, gdy nie masz łączności komórkowej.

Tym niemniej warto pamiętać o różnicy w obszarze łączności na kanałach PMR. Zazwyczaj nie przekracza ona 1km w mieście, około 3-4km w przestrzeni półotwartej (niska i rzadka zabudowa, niewielkie zadrzewienie) i nawet 6km w przestrzeni otwartej (pola, łąki, jeziora). Mowa tu jednak o urządzeniach nadających zgodnie z rozporządzeniem mocą 0,5W. Po zrobieniu licencji krótkofalarskiej (egzamin państwowy i opłata około 90 zł) nie ma żadnych przeszkód, aby kupić i używać mocniejszego urządzenia (np. 5W). Takie modele są stosunkowo tanie (100-150 zł) i łatwo dostępne.

Jak zapewne zauważyłeś na obrazku z pierwszą tabelą kanałów PMR, przy niektórych jest podane również najpopularniejsze zastosowanie. Na przykład kanał 3 jest kanałem ‘górskim, ratowniczym’. W przypadku sytuacji kryzysowej możesz na nim poprosić o pomoc (z tonem CTCSS numer 14, czyli 107,2Hz). Co innego bowiem począć, gdy już zrobiło się zimno i ciemno, a telefon rozładował się? Osobiście nie raz miałem problem rozładowanego telefonu. Czasem po prostu robiłem za dużo zdjęć. Innym znów razem telefon non stop przełączał sobie sieć z krajowej na zagraniczną (był wyciszony i nie słyszałem przychodzących wiadomości tekstowych). Przy innej okazji telefon próbował wykonane zdjęcia wgrać do chmury, bo zapomniałem zawczasu wyłączyć tę opcję, więc grzał się i drenował baterię bez opamiętania…

W każdym razie choć powodów rozładowania telefonu może być wiele, to właśnie krótkofalówka jest stosunkowo prostym rozwiązaniem na to, aby zapewnić sobie i swoim bliskim łączność nawet w niesprzyjających warunkach (góry, las … itp.). Dodatkowo, rozmawianie przez radio daje naprawdę sporo frajdy! (I to nie tylko mojemu synkowi… 😉 ) Zauważam też, że “uczy” komunikacji. Nie przerywamy, gdy ktoś inny mówi. Słuchamy. Włączamy się do rozmowy, gdy jest na to wyraźna przestrzeń. Gdyby właśnie tak wyglądały zawsze nasze rozmowy, świat byłby lepszy… 😀

Jeśli chcesz się dowiedzieć nieco więcej na temat łączności radiowej (np. jak uwolnić się od pasm PRM 😀 ), to zapraszam cię na przykład na kanał Krakowski Kurs Krótkofalarski w serwisie YouTube. Wydaje mi się, że warto od tego zacząć. A potem? W sieci jest ogromna ilość materiałów. Po wysłuchaniu kursu będziesz już wiedział czego szukać i świat łączności radiowej stanie przed Tobą otworem!

73 😉

Jeśli zauważyłeś poważne nieścisłości w artykule, proszę daj mi znać w komentarzu, abym mógł to jak najszybciej poprawić! 😉

Co z tymi cenami paliw?!

Co z tymi cenami paliw?!

Dziś postaram się krótko, acz maksymalnie treściwie. Będzie niestety emocjonalnie, ale postaram się nie przesłonić przekazu 🙂

O aktualnie obowiązujących na stacjach paliw cenach można by – cytując klasyka – powiedzieć:

“Ale z tymi cenami to kogoś zdrowo popier***iło!”

Też macie takie wrażenie? Czy to tylko ja? Kiedy ceny zaczęły rosnąć słyszałem najróżniejsze argumenty. Dwa najpopularniejsze, to:

“Popyt dyktuje cenę!”

oraz

“Szykują się na dalsze wzrosty cen zakupu.”

Z pierwszym argumentum ad rectum rozprawimy się od razu. Otóż popyt zwiększa się również w okresie wakacyjnym, a nie przypominam sobie Diesla po 8 zł za litr. I to tym bardziej, gdy obowiązuje obniżony podatek i akcyza w ramach tarczy 2.0.

Natomiast drugi argument… No cóż, firma, która nie ma “poduszki finansowej” na takie okazje jest źle zarządzana. Firma, która podnosi ceny jeszcze zanim wzrosły jej koszty zakupu po prostu naciąga klientów. Takie “żłobienie cen” (z ang. price gouging) powinno być (i chyba nawet jest) zakazane prawem. A te wszystkie uzasadnienia powinny stać się przedmiotem odpowiedniego dochodzenia. Tyle, że rynek paliw rządzi się swoimi prawami… A w zasadzie bezprawiem.

Pod rozwagę podam kilka danych, oczywiście publicznie dostępnych.

Spójrzcie proszę na zamieszczony poniżej wykres cen baryłki ropy na rynkach światowych od czerwca 2009 roku do chwili obecnej:

Nietrudno zauważyć, że baryłka nieraz bywała już droższa niż $100 (marzec 2011 – sierpień 2014). Pamiętacie w tamtym okresie na stacjach paliw ceny za litr ON lub PB95 w okolicach 8 złotych? Nie. Jak one wyglądały?

Ponieważ niektórym trudno może być to zauważyć na wykresie podpowiem, że ceny nie przekraczały 6 złotych. Wahały się pomiędzy 5.00-5.80 (w okresie ponad trzyletnim!).

Skoro zatem cena baryłki ropy na rynkach światowych nie odbiegała od tego, co mamy obecnie, nie było też obniżonych podatków na paliwa (via Tarcza 2.0), to czym i jak to wytłumaczyć?

Jeśli ktoś nadal nie dostrzega tych rozbieżności, to specjalnie dla niego przygotowałem wykres z nałożonymi liniami dla wyższych wartości w tych okresach:

(Tylko nie pomylcie ceny gazu z ceną baryłki ropy na powyższym wykresie!)

I teraz tak. Nie skończyłem ekonomii. Może coś mi umyka, lubię natomiast posłuchać mądrzejszych i zobaczyć co oni mają do powiedzenia. Tylko, że oni aktualnie nabrali wody w usta. Jeśli więc ktoś ma coś sprawdzonego chętnie posłucham. Naprawdę. Bardzo chciałbym zrozumieć co tu się dzieje? Z czego to wynika?

Wyobrażacie sobie wyjazd na wakacje w takiej sytuacji? Macie wyliczony budżet na wyjazd i powrót, i nagle co? Budżet na powrót trzeba powiększyć o 40%? A przecież tak wzrosły ceny w ciągu niespełna dwóch tygodni!

Dla mnie wygląda to bardzo źle. Podobnie jak podczas pandemii pieniądze robiły firmy (również koncerny paliwowe!) sprzedające środki dezynfekujące i maseczki, tak teraz na strachu przed wojną robi się pieniądz na kierowcach. Kierowcach, którzy w okresie wygaszania pandemii wracają do normalnej pracy (i dojazdów z tym związanych). Ktoś mógłby powiedzieć, że również na kierowcach, którzy ruszyli na granicę pomagać uchodźcom z Ukrainy, i którzy przewożą ich w głąb kraju.

Przypomnę, że są to te same koncerny, które zapewniały, że nie ma powodu do niepokoju, mają zapas paliw na około trzy miesiące, a podnoszenie cen jest niczym nieuzasadnione. Te same koncerny, które zrywały umowy ze stacjami, które “samowolnie” podniosły ceny wykorzystując rosnący popyt!

Tymczasem aktualna cena baryłki ropy spadła do poziomu $105-110, ale jakoś nie widać powrotów do starych cen na stacjach. Chciałbym wiedzieć, tak realnie, z czego to wynika? Kto ma na to wyjaśnienie inne niż to, że znów kierowcy sponsorują działania rządu? (I jakiej natury są to działania? Dlaczego wymagają nakładów finansowych?) Czy rządzący mają nadzieję, że znów nie zauważymy, jak bardzo mają nas w poważaniu i wykorzystują aktualną sytuację w Ukrainie do przykręcenia nam śruby? 🙁

A najgorsze w tym wszystkim jest to, że moim zdaniem to nie jest koniec, a ceny paliw nie są w szczycie…

On też się przeprowadził na stałe do kampera!

On też się przeprowadził na stałe do kampera!

Pozwólcie, że przedstawię wam Krzysztofa. 66-letniego, mega-pozytywnego gościa, który kupił kampera w czerwcu 2020 roku, przeprowadził się do niego 01.09.2020 – od tamtej pory w nim mieszka i podróżuje. Warto wspomnieć, że zdecydował się na ten krok pomimo niemałych problemów zdrowotnych i to w okresie pandemii – a więc i rosnących w całej Europie obostrzeń!

Krzysztof to człowiek niezwykle pozytywny i prawdziwie cieszący się życiem. Zanim jednak podzielę się z wami moimi dalszymi spostrzeżeniami przeczytajcie proszę, co sam Krzysztof napisał w temacie swojej historii (post pochodzi z 18 września 2021):

Jeśli masz plany, cele i marzenia, to oznacza, iż masz motywację. Jedni kończą na planach, inni je realizują. Jedni idą z prądem, inni pod prąd. Ja z pewnością należę do tych drugich. Ale co ma z tym wspólnego kamper? W moim przypadku ma, i to bardzo dużo. To post o realizacji marzeń. To post mobilizacyjny. Ludziska, ruszcie się z kanapy. Pilot od telewizora w kąt i zacznijcie żyć pełną piersią. Skoro ja, z dużymi ograniczeniami ruchowymi, zrealizowałem swoje marzenie, to oznacza, że Wy, w zdecydowanej większości w pełni sprawni, możecie również uczynić to samo co ja – czyli osiągnąć swój cel.
 
Cofnijmy się do stycznia 2012 roku.
 
Diagnoza jest dla mnie porażająca: “Panie Krzysztofie, albo noga, albo nieunikniona śmierć”. Decyduję się. Świat wali mi się na głowę. Nagle, okazuje się, że zostanę pozbawiony jednej nogi. Powód? Błyskawicznie postępująca zakrzepica żył. Nie ma wyjścia. Dochodzę do wniosku, że nie mam innego logicznego wyboru. 20 stycznia 2012 roku jest ten dzień. Budzę się po kilku godzinach. Odsłaniam kołdrę i… nic. Żadnego płaczu, żadnego łkania, żadnego smutku. Po prostu żadna reakcja z mojej strony. Czy to możliwe, że człowiek tak może zareagować na amputację nogi. Okazuje się, że tak. Uświadamiam sobie, że będę żyć, że będę po pewnym czasie chodzić przy pomocy protezy. Wiem, iż jeszcze czeka mnie sporo ciekawych rzeczy w życiu. Paradoksalnie – jestem w tym dniu nawet szczęśliwy, szczęśliwy, że będę żyć.
 
Po dwóch miesiącach chodzę wspomagając się kulą. Wsiadam do auta i jeżdżę nim bez problemu. Po kilku miesiącach lecę (podpierając się kulami) do moich ukochanych Indii, gdzie w pojedynkę, z plecakiem, szwendam się przez miesiąc po tym fascynującym kraju. Po powrocie z Indii, w pojedynkę, zwiedzam kolejne kraje (Malta, Grecja). Nie poddaję się. REALIZUJĘ SWOJE MARZENIA!
 
A Ty? Masz trochę pieniędzy? Lubisz przygodę? Lubisz poznawać ciekawe miejsca? Masz dwie nogi? CZŁOWIEKU, RUSZ SIĘ!
 
Kamper daje tą możliwość. Masz w nim wszystko, co potrzebne do życia. Taka jest moja subiektywna opinia.
 
Mieszkam w kamperze od 1 września 2020 roku. Dzisiaj mija 383 dzień, od kiedy mój kamper stał się moim domem. Jestem w nim szczęśliwy. Jestem osobą niepełnosprawną. Mam 65 lat. Daję sobie radę. Jak długo tak będzie wyglądać moje życie? A kto to wie? Póki co, żyję pełną piersią. Kamper sprawił, iż każda sekunda mojego obecnego życie jest dla mnie wspaniała.
 
Kamper kupiłem na początku czerwca 2020 roku. Po zakupie stał zaparkowany na ulicy i kiedy za każdym razem wychodziłem na spacer z Tofikiem, z radością patrzyłem na jego sylwetkę. Zacząłem urządzać go po swojemu. Tapicerka wymagała wymiany. Potem kilka innych poprawek. Następnie wprowadzenie się z tym, co posiadałem w tamtym momencie. Pierwsze noclegi na łonie natury, zakupy potrzebnego sprzętu i układanie go w schowkach. Pierwsze posiłki, które jakże smakowały.
 
Potem cieszyłem wzrok nową tapicerką i innymi rzeczami, które zainstalowałem w mobilnym domu. Cieszyłem się jak dziecko z każdej pierdułki, którą powiesiłem tu, czy tam. Ileż radości miałem z mojego kampera. Tak zostało do dzisiaj.
 
Delektowałem się przestrzenią wokół kampera, popijając herbatkę i przegryzając ciasteczka. Kamper od początku dawał mi taką możliwość i daje nadal.
 
A potem… Potem moja pierwsza podróż – Podróż Za Horyzont. Plan zakładał Hiszpanię, Maroko i Portugalię. Skończyło się na Hiszpanii, gdyż dwa pozostałe kraje zamknęły granice z powodu covida. Znajomi pukali mi w czoło. Nie dawali mi szans na powodzenie takiego wyjazdu, biorąc pod uwagę moje ograniczenia ruchome. Ja jednak pokazałem, że można. Podczas tej podróży zrealizowałem również inne marzenie – odwiedziłem maleńką wysepkę Tabarca, która leży nieopodal Santa Pola. O odwiedzeniu tego niesamowitego miejsca myślałem od wielu lat i stało się to niedawno faktem.
 
Podczas podróży moje życie doznało kolejnego niespodziewanego momentu, jednak tym razem wspaniałego. Poznałem Anię. Jesteśmy razem. Jesteśmy szczęśliwi ze sobą. Za 18-19 dni jedziemy w następną podróż kamperem – tym razem w planie jest Chorwacja, Czarnogóra, Albania, Grecja i Turcja. W podróży będzie nam oczywiście towarzyszyć futrzak Tofik – nicpoń i hulaka pospolity 😉 Planujemy powrót w maju 2022 roku.
 
Ot, taka moja historia. Myślę, że może zainspirować, może pomóc w uwierzeniu w siebie…

Zanim wrócimy do samej podróży Krzysztofa, mała dygresja: Tofik (15-letni aktualnie kundelek) został przez niego adoptowany ze schroniska w Łodzi. Krzysztof twierdzi, że wszedł przez przypadek na stronę schroniska i zobaczył tę kupkę czarnego szczęścia. Gdy przeczytał, że piesek też ma problemy z chodzeniem, po prostu nie mógł podjąć innej decyzji.

Oczywiście miłość Krzysztofa do zwierząt nie ogranicza się do wspierania ich w potrzebie (w jednym ze swoich postów podzielił się zdjęciami dokarmianych w podróży kotów). Krzysztof nie je żadnych produktów odzwierzęcych (tj.: mięso, jajka, mleko). I z tego co udało mi się zauważyć, ta miłość nie pozostaje nieodwzajemniona 🙂

Krzysztof regularnie dzieli się wrażeniami z kolejnych etapów swojej “Podróży za horyzont” czym napsuł mi sporo krwi… Niejednokrotnie bowiem było tak, że u mnie za oknem szaro, buro i zimno, a on mi wysyłał zdjęcia pełnego słońca lub termometru, na którym było grubo ponad 20 stopni. Tak mnie pokrzepiał… Gdy u mnie ściskał już pierwszy mróz on się wygrzewał w słonecznych krajach zachodu i południa Europy. No, może poza ostatnimi relacjami z Turcji, gdzie było zimno, wiatr, deszcz i nawałnice. Ale muszę przyznać, że niezależnie od pogody, która u niego panuje świetnie się czyta jego refleksje okraszone równie niesamowitymi zdjęciami. (Przejdź do galerii.) Wracając jednak do samego pisania. Uważam, że jego talent bardzo się marnuje!

Na liście krajów, które Krzysztof już odwiedził można znaleźć m.in.: Czechy, Słowację, Węgry, Chorwację, Czarnogórę, Albanię, Grecję, Turcję czy Hiszpanię. Część z nich odwiedzonych zapewne jedynie tranzytem, ale jednak. I wiecie, co mi się najbardziej podoba? Że nie ma tam gonitwy. Nie ma ustalonego planu i harmonogramu, którego trzeba się sztywno trzymać (bo zaraz koniec urlopu). Odnoszę wrażenie (i mam nadzieję, że nie jest ono mylne), że dla Krzysia podróż jest celem samym w sobie – i to jest po prostu piękne!

Nieskromnie muszę wspomnieć, że rozpiera mnie niekłamana radość i duma, gdy pomyślę, że mogłem dołożyć do tego swoją małą cegiełkę 🙂 Krzysztof przyznał mi bowiem w jednej z naszych rozmów (a było ich trochę), że do podjęcia konkretnych działań w pewnym stopniu zmotywowała go również lektura mojego bloga.

Gdy się szykował do swojej podróży (jeszcze we Wrocławiu) mieliśmy okazję się spotykać, mogłem podzielić się różnymi przemyśleniami, doradzić pewne rozwiązania. Przydała się między innymi moja fiksacja w temacie prądu w kamperze 😀

Spotykaliśmy się również w przerwie – pomiędzy pierwszym, a drugim etapem jego podróży – gdy zjechał do Polski celem wykonania pewnych napraw i usprawnień. Miałem dzięki temu okazję osobiście poznać również Anię, jego partnerkę i towarzyszkę w podroży – która okazała się niesamowicie ciepłą i miłą osobą! Mam szczerą nadzieję, że ich wspólna “podróż za horyzont” będzie jeszcze trwała przez wiele, wiele lat! (Razem z Tofikiem-nicponiem oczywiście 🙂 )

Poniżej galeria wybranych widoków, które najbardziej mi się podobają, i którymi Krzysztof napsuł mi najwięcej humoru 😀

Na koniec chciałbym zostawić Wam jeszcze jeden post Krzysztofa:

Dzisiaj będzie tekst refleksyjny – to będą moje refleksje, moje odczucia, moje plany, moje marzenia. Kamper jest tego całkowitym sprawcą, bo to on odmienił moje życie, aczkolwiek wtenczas jeszcze nie wiedziałem, że będzie jeszcze ktoś, kto dopełni moją życiową zmianę. Ania, to ona zagościła w moim sercu. No cóż, gdyby nie kamper, pewnie nigdy bym jej nie poznał.
 
(…)
 
W sierpniu tego roku licznik mojego żywota przeskoczy na 66 lat. Słuszny to wiek i z reguły zobowiązuje do stateczności, powagi i przemyślanych decyzji. Ja jednak jestem całkowicie odmiennym człowiekiem. Decyzje podejmuję szybko, często pochopnie, ale jakaś opatrzność czuwa, gdyż z reguły spadam jak kot, na cztery łapy. A propos łap. Jestem osobą niepełnosprawną, której w styczniu 2012 roku przemiły chirurg oderżnął jedną nogę. Zakrzepica, silnie postępująca zakrzepica była powodem amputacji jednej nogi. Ale cóż, jestem tym, kim jestem, więc już po 2 miesiącach od tego zdarzenia śmigałem z protezą po piętrach, prowadziłem samochód z ręczną skrzynią biegów, a po kolejnych 2 miesiącach podróżowałem w pojedynkę po Indiach. Następnego roku, odbyłem w pojedynkę kilka kolejnych podróży.
 
Nie usiadłem w fotelu, nie szlochałem, nie poddałem się. W tym czasie moja sytuacja prywatna była taka jaka była, więc i być może to był również jeden z powodów, iż w mojej zwariowanej głowie zaczął świtać pomysł zakupu kampera. Znajomi odradzali mi twierdząc, że ja, osoba niepełnosprawna, nie poradzę sobie w kamperowym życiu. Jakże się mylili. Odesłałem takich malkontentów z kwitkiem i życzyłem przyjemnego życia z puszką piwa w jednej łapie, i z pilotem TV w drugiej.
 
Pod koniec 2019 roku sprzedałem wszystko, co wtenczas posiadałem – rzecz jasna, że kilka gaci i szczoteczkę do zębów sobie zostawiłem 😀 – i przez kilka miesięcy mieszkałem w wynajmowanym mieszkaniu. W czerwcu 2020 kupiłem kamper i dokładnie 1 września 2020 zamieszkałem w nim i trwa to do dzisiaj.
 
Jestem bardzo szczęśliwym człowiekiem – nawet nie wiecie, jak bardzo. Owszem, w tym wieku tam piknie, tam strzyknie, gdzieś indziej zgrzytnie, ale póki co wolę, aby działo się to w kamperze lub na plaży, a nie w wypierdziałym fotelu przed telewizorem. Kamper dał mi wolność w rozumieniu przemieszczania się, poznawania cudownych miejsc i sympatycznych ludzi. Dzisiaj mój dom jest w mieście Alanya, za kilkanaście dni będę w Antalya, po czym po przejechaniu iluś tam kilometrów usiądziemy z Anią na plaży nad cieśniną Bosfor. Następnie zjemy obiad w tawernie, w zacisznej greckiej wiosce, a potem… i tak dalej, za horyzont.
 
Futrzak jest ze mną od lutego 2016 roku. Jest bardzo pokrzywdzonym przez ludzi pieskiem. Wyrwałem go ze szponów jednego ze Schronisk w centralnej Polsce. Obecnie jego wiek szacujemy na około 15 lat. Przeszedł wiele chorób, ma problem z przednią, prawą łapką, ale dziarsko maszeruje, kiedy jest taka potrzeba. A to, że go uczłowieczyłem w moich postach? Myślę, iż wszyscy fajnie przy tym się bawimy. On zaś odwdzięcza się wspaniałym poczuciem braterstwa z człowiekiem, mimo, że tak wiele złego kiedyś od niego doświadczył.
 
Trzymajcie się cieplutko, serdecznie wszystkich Was pozdrawiamy. 29 stycznia przylatuje Ania, na którą i ja, i futrzak Tofik, czekamy z niecierpliwością.
 
PS. Człowieku, a może podniesiesz się z umiłowanej kanapy i ruszysz przed siebie – oczywiście jeśli posiadasz czas i pewne zasoby finansowe? Skoro ja, niepełnosprawny mogę, to dlaczego Ty nie możesz? Masz dwie nogi. Prawda?
Sprzęt elektroniczny – ładowanie

Sprzęt elektroniczny – ładowanie

Po niemal całkowitym przestawieniu się na pracę zdalną znacząco wzrosło moje zapotrzebowanie na energię elektryczną. Jest to odczuwalne szczególnie zimą, gdy słońce pojawia się na krótko i pada na panele słoneczne pod zdecydowanie zbyt niskim kątem. Jednym ze sposobów optymalizacji zużycia prądu w kamperze jest sprawdzenie, które urządzenia wykorzystują go najwięcej i jak są ładowane.

Jak to się zaczęło

W moim kamperze jednym z najczęściej używanych i najmocniej zużywających prąd urządzeń z racji wykonywanej pracy jest oczywiście laptop. Do kampera wprowadzałem się z Samsungiem RF711.

Matryca 17″, mocne, choć nieco już postarzałe podzespoły, niedawno zakupiona większa bateria (ech… te wspaniałe czasy, gdy bateria była modułowa i nawet mogła wystawać poza obrys laptopa). Szybko jednak okazało się, że te podzespoły są mało ekonomiczne pod względem zużycia prądu. W tamtym czasie nie przeszkadzało mi jeszcze to, że musiałem go ładować z przetwornicy. I tak wykorzystywałem ją do ładowania maszynki do golenia, szczoteczki do zębów i kilku innych urządzeń, których nie dało się ładować przez USB. Jednak w miarę upływu czasu większość urządzeń wymieniłem lub przystosowałem do ładowania z portów USB. (Uwaga, mała podpowiedź: jeśli jakieś urządzenie ładuje się napięciem 5V, to znalezienie odpowiedniego przewodu nie powinno stanowić większego problemu 😉 ). Ale co zrobić z laptopem?

Już pierwszej zimy okazało się, że agregat chodził przez więcej godzin niż zakładałem. Po zakupie nowego regulatora paneli słonecznych miałem możliwość dużo bliżej przyjrzeć się zużyciu prądu w dowolnym momencie. A dzięki urządzeniu eLog-01 mogłem również przeanalizować i porównać dane historyczne (więcej informacji na ten temat znajdziesz w tym wpisie).

W pierwszym odruchu i na podstawie niektórych informacji znajdowanych w Internecie zacząłem się zastanawiać nad zakupem ładowarki samochodowej. Jednak, po pierwsze, taki wydatek jest dość spory (nawet kilkaset złotych). Poza tym z przetwornicy można zasilić nie tylko laptopa, natomiast ładowarka samochodowa do laptopa – jak sama nazwa wskazuje – rzadko kiedy ma bardziej uniwersalne zastosowanie. Dodatkowo zacząłem myśleć o wymianie sprzętu na coś nowszego, mniejszego, bardziej ekonomicznego i mobilnego.

Kupuję nowego laptopa

Po dość długich poszukiwaniach bardziej energooszczędnego i sprawdzającego się w realiach kamperowych laptopa mój wybór padł na urządzenie Dell XPS 12 9250.

Zakupiony przeze mnie egzemplarz wyposażony był w dwa porty USB-C oraz dodatkowe przejściówki rozszerzające złącza o porty USB-A, HDMI czy Ethernet. Możliwość ładowania z portu USB-C (a w zasadzie Light Peak czyli Thunderbolt) wydawała się dość optymistyczna, a sam zasilacz miał moc zaledwie 30W, co dobrze wróżyło jeśli chodzi o zapotrzebowanie na prąd.

W międzyczasie wymieniłem telefon na taki ze złączem USB-C i zaopatrzyłem się w ładowarkę samochodową. Myślałem, że ta sama ładowarka (o mocy 60W) będzie mogła ładować oba urządzenia. Po krótkich testach okazało się jednak, że nie. Musiałem zakupić inną, a mój wybór padł na ładowarkę Xiaomi o mocy 100W (1A1C, 5A).

Ta ładowarka posiadała więcej niż wystarczający zapas mocy do ładowania mojego mini-laptopa – jednak za nic w świecie nie chciała go ładować… Do dziś nie poznałem konkretnej przyczyny, ale wydaje się, że problem wynikał z łącza w laptopie i jego trybu komunikacji z ładowarką. Najważniejsze jest jednak to, że udało mi się zastosować obejście tego problemu.

Początkowo tym obejściem był tester UD24 DC5.5 USB / TYPE-C. Gdy prąd przechodził za jego pośrednictwem urządzenie ładowało się. I tak radziłem sobie przez czas jakiś, aż zapragnąłem podłączyć więcej urządzeń i okazało się, że dwa porty USB-C są niewystarczające. Zakupiłem więc Baseus Hub Type-C do 4x USB + PD 60W + ładowarka indukcyjna Qi 10W (strona). Miałem wtedy Samsunga S8, więc ładowarka indukcyjna stanowiła bardzo miły dodatek.

I tu kolejne zaskoczenie. Ładowarka i tak musi być podłączona do drugiego portu. Teoretycznie wszystko było w porządku, prawda? No, nie do końca… Po pierwsze, miałem zajęte wszystkie porty zarówno w laptopie, jak i w hubie, a po drugie… powyższy hub nie posiadał wyjścia HDMI. Tymczasem ja zacząłem się zastanawiać nad drugim, nieco większym monitorem, aby rozszerzyć przestrzeń roboczą.

Mój wybór padł na HUB 8W1 USB-C 3.0 HDMI 4K RJ45 SD/TF z dwoma portami USB-C, w tym portem ładowania (Power Delivery). Teoretycznie zapewniał wszystko, czego mogłem potrzebować. Okazało się jednak, że ładowanie owszem, działa, ale bardzo chimerycznie a do tego wymaga sporo zachodu i cierpliwości. W tzw. międzyczasie miałem możliwość korzystać przez kilka miesięcy ze służbowego laptopa Dell Latitude 5410. On też miał złącze ładowania w formie portu USB-C PD. I tam działało to niezawodnie. Więc znów zacząłem się zastanawiać nad zmianą sprzętu prywatnego. No i drugim monitorem…

Ktoś mógłby zapytać: “No, ale co to za problem, skoro jest przejściówka z USB-C na HDMI?” Teoretycznie tak, ale… Standardowe monitory nie są zasilane przez HDMI, tym złączem idzie tylko sygnał wideo. Konieczne jest zatem źródło zasilania, a powrót do przetwornicy 230V nie wydawał się ani dobrym, ani tym bardziej satysfakcjonującym mnie rozwiązaniem. Nie po tych wszystkich przygodach i usilnych staraniach ominięcia jej. Większość monitorów spełniających moje oczekiwania i przystępnych cenowo była jednak zasilana z 230V, część z 19V. Znalazły się też modele zasilane z 12V, ale jeśli ktoś myśli, że może taki monitor podłączyć bezpośrednio pod akumulator samochodu, to bardzo się myli. Akumulator nie zapewnia stabilnego napięcia. Konieczne są adaptery zasilania, co powoduje dodatkowe koszty, dodatkowe przetwornice. Nie. Ja miałem inną wizję, zatem wciąż musiałem szukać odpowiadającego mi rozwiązania…

Czas na kolejne zmiany

Przy okazji zmiany pracy (na web developera w pełnym wymiarze czasu) kolejne inwestycje w sprzęt okazały się koniecznością. Nie miałem już służbowego laptopa, a prywatnie marzył mi się mocniejszy, ale nadal energooszczędny laptop oraz dodatkowy monitor.

Generalnie byłem zadowolony z pracy na obu laptopach marki Dell, więc naturalnym było szukanie kolejnego urządzenia wśród modeli właśnie tej marki. Znalezienie odpowiedniego dla mnie sprzętu zajęło mi około 3 miesięcy, aż w końcu w bardzo dobrej cenie pojawił się on – Dell XPS 13 9370:

Ten model ma bardzo przyzwoite parametry, pomimo, że nie jest najnowszy. Trzy porty USB-C – przy mojej ilości posiadanych przejściówek – wydają się być wystarczające. Miałem okazję przetestować go ze wszystkich stron i jedyne co musiałem zrobić po zakupie, to wymienić baterię na nową.

Model ten bez żadnych problemów komunikuje się ze wspomnianą wcześniej ładowarką Xiaomi o mocy 100W. Jednak na moim wyposażeniu – zapobiegawczo – pojawił się jeszcze jeden model ładowarki samochodowej na 12V o mocy 100W, jest to Baseus USB Type-C Power Delivery 3.0 Quick Charge 4.0:

Z tą ładowarką nowy laptop również komunikuje się bez problemu, dodatkowo na wbudowanym wyświetlaczu ładowarka pokazuje chwilowe zużycie prądu. Kwestię zasilania mam zatem zabezpieczoną. Przetwornica wydaje się już zupełnie bezużyteczna. Tylko co z monitorem?

Szukanie wśród monitorów przenośnych wskazywało na konieczność posiadania sporego budżetu. Szukałem monitora o przekątnej 15″ i podłączanego pod – a jakże! – USB-C. Ostatecznie promocje i wyprzedaże skłoniły mnie do zakupu monitora marki Asus:

Model MB169C+ o przekątnej 15,6″ i podłączany pod USB-C (jednym łączem idzie zasilanie i obraz) spełnia moje oczekiwania. Producent w zestawie dostarczył bardzo przyzwoite i sztywne etui, które stanowi jednocześnie podstawkę, ale ja chciałem ten monitor zamontować w uchwycie biurkowym. Aby było to możliwe konieczny był adapter od firmy Digitus, ponieważ monitor nie posiada otworów montażowych w standardzie VESA. Swoją drogą uchwyt biurkowy na sprężynach gazowych też jest świetnym rozwiązaniem, które szczerze mogę polecić, i z którego jestem bardzo zadowolony! Nie montuje się go na sztywno. Po włożeniu monitora do torby na laptopa, uchwyt można złożyć, a cała operacja zajmuje nie więcej niż kilkanaście sekund.

Teraz czas na podsumowanie i powrót do merytoryki, czyli…

Jak aktualnie wygląda zużycie prądu

Aktualnie mój zestaw (tablet, który jest routerem LTE, laptop i dodatkowy monitor) podczas normalnej pracy (przy włączonym trybie najwyższej wydajności) pobiera od 22 do 40 watów. W szczycie (np. gdy trzeba doładować baterię) zużycie dochodzi do 55-60 watów. Co ciekawe, ładowarka do tego laptopa ma moc znamionową 45W – wychodzi na to, że po podłączeniu urządzeń peryferyjnych ta moc może okazać się niewystarczająca. Moja ładowarka samochodowa (Xiaomi) jednak ani razu się nie zająknęła, nie wyskoczyły żadne błędy.

Zakładając, że średnio zużywane są 3 ampery, to mój nowy akumulator LiFePO4 o pojemności 100ah wystarczyłby na około 33 godziny pracy, czyli w trybie 8 godzinnego  dnia pracy nieco ponad cztery dni. Oczywiście są to wyliczenia orientacyjne, bo przecież podczas takiego tygodnia z prądu korzysta nie tylko laptop. Trzeba również zasilić tablet (który udostępnia Internet) i telefon. W tym czasie byłby również dostarczany prąd z paneli słonecznych (zimą co prawda niewielki, ale jednak).

Ciekawie to wygląda na wykresie z regulatora:

Praktyka zatem pokazuje, że nawet bez zewnętrznego zasilania moja praca przez kilka dni bez dużego słońca nie jest zagrożona. Komfort tej pracy znacząco się podniósł dzięki dodatkowemu monitorowi.

Dodatkowo wciąż pozostają w odwodzie akumulatory żelowe, których się nie pozbyłem. Są one aktualnie poza obwodem elektrycznym, jedynie doładowywane przy sprzyjających warunkach, aby utrzymać je w jako takiej kondycji.

Jeśli masz jakieś pytania, to skontaktuj się ze mną lub napisz komentarz pod artykułem – chętnie pomogę! 😉

Miejcie proszę na uwadze, że nie pisałem od ponad roku (!), więc wpis nie jest zestawieniem zakupów wykonanych z jednej wypłaty 😅 Laptopy były używane, poleasingowe, nie posiadały polskiej klawiatury (dla osoby znającej klawiaturę na pamięć nie stanowi to większego problemu)  – proszę więc nie sugerować się cenami rynkowymi tych urządzeń 😉

To już 1600 dni! Czy mieszkanie w kamperze straciło swój urok?

To już 1600 dni! Czy mieszkanie w kamperze straciło swój urok?

Tak dawno nic nie pisałem. Tyle razy myślałem, aby się za to zabrać, a jednak coś stawało na przeszkodzie. Najczęściej niestety była to zwyczajna niechęć. Czy zatem mieszkanie w kamperze mi się znudziło? Straciło swój urok? Stało się zbyt uciążliwe?

Nie. Kluczowe powody mojego niepisania są dwa. Po pierwsze, nie jestem społecznym ekshibicjonistą – nie lubię ujawniać szczegółów ze swojego prywatnego życia. A gdy jestem do tego zmuszony czuję ogromny dyskomfort. Jeśli nie dotykać tematów prywatnych tj.: stan zdrowia, sytuacja zawodowa czy osobiste przemyślenia, to nie bardzo jest o czym pisać.

Po drugie, jakoś straciłem zapał do pisania o tym, jak wygląda mieszkanie w kamperze. Bo, ileż można pisać ciągle o tym samym? 😀

Rosnące ceny mieszkań odstraszają od zmiany tej ścieżki życiowej. Dodatkowo ciężko się psychicznie przestawić. Szczególnie, że ostatnio miałem okazję nocować u kumpla. Przy okazji przypomniały mi się nie tylko wszystkie wynikające z tego wygody, ale i wszystkie minusy. Jakieś hałasy za ścianą, stukot obcasów i dziecięce krzyki na korytarzu, a to wszystko o wręcz nieprzyzwoitych porach. Nie, to nie dla mnie.

Między innymi dlatego ostatni rok (półtora!) kiedy nie pisałem, skupiałem się na analizach danych (i uzupełnianiu ich na stronie), poszukiwaniach informacji oraz inwestowaniu (w miarę moich ograniczonych możliwości). Chodziło o to, aby mieszkanie w kamperze stało się bardziej komfortowe. Przede wszystkim w kontekście przedłużającej się pracy zdalnej. Kupiłem więc trochę elektroniki – elementów, które pozwoliły mi relatywnie tanio rozbudować moją instalację elektryczną.

W kolejnych wpisach postaram się nieco przybliżyć naturę uprzednich usprawnień, może będą one stanowić ciekawą podpowiedź dla innych. Będę pisał między innymi o przetwornicach prądu stałego, różnego rodzaju ładowarkach i zasilaczach, czy przewodach USB-C. Dodatkowo poruszę temat akumulatorów LiFePO4 i ich ładowania.

Szykuję więc kilka wpisów technicznych i jeden luźniejszy. I ten wpis właśnie szczególnie będę rekomendował, bowiem będzie dotyczył on osoby, która – podobnie jak ja – postanowiła przestawić się na mieszkanie w kamperze… 🙂

Urlop w warsztacie – kolejne naprawy kampera

Urlop w warsztacie – kolejne naprawy kampera

Wraz z początkiem sierpnia przyszedł czas na urlop. Jak spędza go osoba mieszkająca w kamperze? Ano, jak większość: robiąc remont mieszkania. Czyli w moim przypadku: wykonując naprawy kampera! 😀

Jakimś paskudnym trafem akurat z końcem lipca upływa mi termin przeglądu. Taki nieszczęsny to czas, niemal w połowie lata i okresu wakacyjnego. Zmienić ten termin można robiąc przegląd wcześniej, ale jak wynika z moich poprzednich wpisów, miałem kilka nieprzewidzianych wydatków i po prostu ważniejsze rzeczy na głowie. Aktualnie jestem bardziej nastawiony na powtórzenie badania technicznego jakoś w październiku lub listopadzie, ale jeszcze zobaczę jak wyjdzie 😉 Przy okazji badania usłyszałem, co już niebawem może sprawić, że moje auto przeglądu nie przejdzie…

Badanie techniczne zaliczone, ale … czas na niezbędne naprawy kampera

Kamper przeszedł przegląd z wynikiem pozytywnym, aczkolwiek wyszło parę rzeczy do poprawy: pocenie się niektórych elementów silnika, tuleje i łączniki stabilizatora do rychłej wymiany, wymagane małe poprawki w kwestii oświetlenia, hamulce na prawym tyle do regulacji … etc. Do tego dochodzi normalna, bieżąca obsługa wynikająca z przebiegu (wymiana oleju i filtrów). Do kogo z tym jechać? Oczywiście do Adriana!

Naprawy kampera (jak w sumie każdego auta) jeśli nie ma się odpowiednich narzędzi są bardzo czasochłonne. A gdy się mieszka w kamperze, to trudno jest mieć odpowiednie narzędzia. Wizyta u profesjonalisty była więc koniecznością. Oczywiście starałem się Adrianowi pomagać w maksymalnym możliwym zakresie. Ograniczało się to niestety w większości do przytrzymania, podania lub odebrania czegoś, odpaleniu silnika / świateł, naciśnięciu hamulca, zaciągnięcia ręcznego … itp. Tym niemniej to Adrian, z pomocą profesjonalnego sprzętu działał w najlepsze:

Przy okazji wyszła mała ciekawostka… łączniki stabilizatora najprawdopodobniej nie były wymieniane od nowości (albo były wymieniane na oryginalne, co jednak jest mniej prawdopodobne):

Aż dziw zatem, że konieczność ich wymiany została zauważona dopiero podczas ostatniego przeglądu.

W chwilach, gdy Adrian zajmował się czymś, co nie wymagało mojej pomocy (lub zajmował się zupełnie innym klientem warsztatu) szukałem sobie zajęć. I tak na przykład przejrzałem sobie trochę instalację, sprawdziłem parametry ładowania akumulatora pojazdu, zweryfikowałem dlaczego jedna boczna żarówka pozycyjna nie świeci. Przy okazji wizyty na warsztacie udało się również wymienić wycieraczki na płaskie (bezprzegubowe), umyć kampera specjalnym środkiem do mycia ciężarówek oraz naprawić pomniejsze usterki tj. jeden z kierunkowskazów, który przerywał częściej niż powinien (przetarty kabel).

Będę musiał jeszcze wrócić do Adriana i zrobić rozrząd (a przy okazji powrót turbiny i uszczelnić łączenie silnika ze skrzynią), ale to za jakiś czas, bo na tych pomniejszych naprawach upłynął mi już pierwszy tydzień urlopu…

Czas wreszcie odpocząć, ale jak?

Pogoda – mogłoby się wydawać – idealna na wypoczynek. Dzień w dzień 30 stopni w cieniu. Ze względu na to, że od piątkowego popołudnia byłem z synkiem, cała sobota i niedziela została przez nas spędzona na basenie. Nie chciałem jechać z nim w dziksze, bezludne rejony. Wybrałem wariant bezpieczniejszy, pobyt w mieście, wśród ludzi. O ile jednak dni udawało się jakoś przetrwać, to noce mnie niepokoiły…

Kamper w ciągu dnia potrafił się nagrzać do 36 stopni.

To jest temperatura daleka od komfortowej. Żeby ją zbić poniżej 30 stopni trzeba było wietrzyć kampera i czekać niemal do 23.00. Rano temperatura wnętrza oscyluje w okolicach 27 stopni. Ciężko o wydajny sen przy tej temperaturze… Co więcej, w takich warunkach nietrudno o udar cieplny, co mnie bardzo martwiło w kontekście synka (4 l.). Nie przypominam sobie, abym w ubiegłym roku miał taki problem i by trwał on przez tak długi czas – bo przecież tak wysokie temperatury utrzymują się niemal od tygodnia. Na dodatek prognozy kilkudniowe wcale nie zapowiadają ich spadku.

O ile na urlopie jakoś sobie radzę (wychodzę na zakupy, odwiedzam znajomych, jeżdżę motocyklem … etc.), jednak nie mam pojęcia co zrobię, gdy trzeba będzie znów pracować z kampera. Wysiedzieć osiem godzin przy komputerze, w takim upale? To będzie ogromne wyzwanie.

Jakie wyciągnąłem wnioski?

Pomysł na przyszły rok jest taki, żeby założyć klimatyzację postojową. Jest to wydatek rzędu 3-5 tys. złotych, więc będę musiał bardzo oszczędzać pieniądze w najbliższych miesiącach. W tym czasie postaram się również nieco zagłębić w to zagadnienie, aby decyzja o wdrożeniu konkretnego rozwiązania była jak najlepsza.

Postaram się również, aby naprawy kampera i usprawnienia nie ustawiały mi urlopu. Praktycznie połowa urlopu spędzona na warsztacie?! Dramat. Nie tego się spodziewałem. Ale najwięcej czasu zajęła właśnie drobnica. Szukanie przetartych przewodów, drobne dopasowanie wycieraczek do uszczelki i okna … itp. W przyszłym roku nie przewiduję takich napraw. A jeśli coś wyjdzie, to nie chcę czekać do urlopu tylko robić na bieżąco.

Jednak pomimo wszystkich niedogodności, nadal nie mam zamiaru się wyprowadzić z kampera 🙂 Niebawem minie już trzy lata. Zleciało, sam nie wiem kiedy. Ostatnio może trochę gorszych chwil, więcej wydatków, mniej wypoczynku. Mimo tego mam nadzieję z końcówki urlopu wycisnąć ile tylko się da! 😀