Sprzęt elektroniczny – ładowanie

Sprzęt elektroniczny – ładowanie

Po niemal całkowitym przestawieniu się na pracę zdalną znacząco wzrosło moje zapotrzebowanie na energię elektryczną. Jest to odczuwalne szczególnie zimą, gdy słońce pojawia się na krótko i pada na panele słoneczne pod zdecydowanie zbyt niskim kątem. Jednym ze sposobów optymalizacji zużycia prądu w kamperze jest sprawdzenie, które urządzenia wykorzystują go najwięcej i jak są ładowane.

Jak to się zaczęło

W moim kamperze jednym z najczęściej używanych i najmocniej zużywających prąd urządzeń z racji wykonywanej pracy jest oczywiście laptop. Do kampera wprowadzałem się z Samsungiem RF711.

Matryca 17″, mocne, choć nieco już postarzałe podzespoły, niedawno zakupiona większa bateria (ech… te wspaniałe czasy, gdy bateria była modułowa i nawet mogła wystawać poza obrys laptopa). Szybko jednak okazało się, że te podzespoły są mało ekonomiczne pod względem zużycia prądu. W tamtym czasie nie przeszkadzało mi jeszcze to, że musiałem go ładować z przetwornicy. I tak wykorzystywałem ją do ładowania maszynki do golenia, szczoteczki do zębów i kilku innych urządzeń, których nie dało się ładować przez USB. Jednak w miarę upływu czasu większość urządzeń wymieniłem lub przystosowałem do ładowania z portów USB. (Uwaga, mała podpowiedź: jeśli jakieś urządzenie ładuje się napięciem 5V, to znalezienie odpowiedniego przewodu nie powinno stanowić większego problemu 😉 ). Ale co zrobić z laptopem?

Już pierwszej zimy okazało się, że agregat chodził przez więcej godzin niż zakładałem. Po zakupie nowego regulatora paneli słonecznych miałem możliwość dużo bliżej przyjrzeć się zużyciu prądu w dowolnym momencie. A dzięki urządzeniu eLog-01 mogłem również przeanalizować i porównać dane historyczne (więcej informacji na ten temat znajdziesz w tym wpisie).

W pierwszym odruchu i na podstawie niektórych informacji znajdowanych w Internecie zacząłem się zastanawiać nad zakupem ładowarki samochodowej. Jednak, po pierwsze, taki wydatek jest dość spory (nawet kilkaset złotych). Poza tym z przetwornicy można zasilić nie tylko laptopa, natomiast ładowarka samochodowa do laptopa – jak sama nazwa wskazuje – rzadko kiedy ma bardziej uniwersalne zastosowanie. Dodatkowo zacząłem myśleć o wymianie sprzętu na coś nowszego, mniejszego, bardziej ekonomicznego i mobilnego.

Kupuję nowego laptopa

Po dość długich poszukiwaniach bardziej energooszczędnego i sprawdzającego się w realiach kamperowych laptopa mój wybór padł na urządzenie Dell XPS 12 9250.

Zakupiony przeze mnie egzemplarz wyposażony był w dwa porty USB-C oraz dodatkowe przejściówki rozszerzające złącza o porty USB-A, HDMI czy Ethernet. Możliwość ładowania z portu USB-C (a w zasadzie Light Peak czyli Thunderbolt) wydawała się dość optymistyczna, a sam zasilacz miał moc zaledwie 30W, co dobrze wróżyło jeśli chodzi o zapotrzebowanie na prąd.

W międzyczasie wymieniłem telefon na taki ze złączem USB-C i zaopatrzyłem się w ładowarkę samochodową. Myślałem, że ta sama ładowarka (o mocy 60W) będzie mogła ładować oba urządzenia. Po krótkich testach okazało się jednak, że nie. Musiałem zakupić inną, a mój wybór padł na ładowarkę Xiaomi o mocy 100W (1A1C, 5A).

Ta ładowarka posiadała więcej niż wystarczający zapas mocy do ładowania mojego mini-laptopa – jednak za nic w świecie nie chciała go ładować… Do dziś nie poznałem konkretnej przyczyny, ale wydaje się, że problem wynikał z łącza w laptopie i jego trybu komunikacji z ładowarką. Najważniejsze jest jednak to, że udało mi się zastosować obejście tego problemu.

Początkowo tym obejściem był tester UD24 DC5.5 USB / TYPE-C. Gdy prąd przechodził za jego pośrednictwem urządzenie ładowało się. I tak radziłem sobie przez czas jakiś, aż zapragnąłem podłączyć więcej urządzeń i okazało się, że dwa porty USB-C są niewystarczające. Zakupiłem więc Baseus Hub Type-C do 4x USB + PD 60W + ładowarka indukcyjna Qi 10W (strona). Miałem wtedy Samsunga S8, więc ładowarka indukcyjna stanowiła bardzo miły dodatek.

I tu kolejne zaskoczenie. Ładowarka i tak musi być podłączona do drugiego portu. Teoretycznie wszystko było w porządku, prawda? No, nie do końca… Po pierwsze, miałem zajęte wszystkie porty zarówno w laptopie, jak i w hubie, a po drugie… powyższy hub nie posiadał wyjścia HDMI. Tymczasem ja zacząłem się zastanawiać nad drugim, nieco większym monitorem, aby rozszerzyć przestrzeń roboczą.

Mój wybór padł na HUB 8W1 USB-C 3.0 HDMI 4K RJ45 SD/TF z dwoma portami USB-C, w tym portem ładowania (Power Delivery). Teoretycznie zapewniał wszystko, czego mogłem potrzebować. Okazało się jednak, że ładowanie owszem, działa, ale bardzo chimerycznie a do tego wymaga sporo zachodu i cierpliwości. W tzw. międzyczasie miałem możliwość korzystać przez kilka miesięcy ze służbowego laptopa Dell Latitude 5410. On też miał złącze ładowania w formie portu USB-C PD. I tam działało to niezawodnie. Więc znów zacząłem się zastanawiać nad zmianą sprzętu prywatnego. No i drugim monitorem…

Ktoś mógłby zapytać: “No, ale co to za problem, skoro jest przejściówka z USB-C na HDMI?” Teoretycznie tak, ale… Standardowe monitory nie są zasilane przez HDMI, tym złączem idzie tylko sygnał wideo. Konieczne jest zatem źródło zasilania, a powrót do przetwornicy 230V nie wydawał się ani dobrym, ani tym bardziej satysfakcjonującym mnie rozwiązaniem. Nie po tych wszystkich przygodach i usilnych staraniach ominięcia jej. Większość monitorów spełniających moje oczekiwania i przystępnych cenowo była jednak zasilana z 230V, część z 19V. Znalazły się też modele zasilane z 12V, ale jeśli ktoś myśli, że może taki monitor podłączyć bezpośrednio pod akumulator samochodu, to bardzo się myli. Akumulator nie zapewnia stabilnego napięcia. Konieczne są adaptery zasilania, co powoduje dodatkowe koszty, dodatkowe przetwornice. Nie. Ja miałem inną wizję, zatem wciąż musiałem szukać odpowiadającego mi rozwiązania…

Czas na kolejne zmiany

Przy okazji zmiany pracy (na web developera w pełnym wymiarze czasu) kolejne inwestycje w sprzęt okazały się koniecznością. Nie miałem już służbowego laptopa, a prywatnie marzył mi się mocniejszy, ale nadal energooszczędny laptop oraz dodatkowy monitor.

Generalnie byłem zadowolony z pracy na obu laptopach marki Dell, więc naturalnym było szukanie kolejnego urządzenia wśród modeli właśnie tej marki. Znalezienie odpowiedniego dla mnie sprzętu zajęło mi około 3 miesięcy, aż w końcu w bardzo dobrej cenie pojawił się on – Dell XPS 13 9370:

Ten model ma bardzo przyzwoite parametry, pomimo, że nie jest najnowszy. Trzy porty USB-C – przy mojej ilości posiadanych przejściówek – wydają się być wystarczające. Miałem okazję przetestować go ze wszystkich stron i jedyne co musiałem zrobić po zakupie, to wymienić baterię na nową.

Model ten bez żadnych problemów komunikuje się ze wspomnianą wcześniej ładowarką Xiaomi o mocy 100W. Jednak na moim wyposażeniu – zapobiegawczo – pojawił się jeszcze jeden model ładowarki samochodowej na 12V o mocy 100W, jest to Baseus USB Type-C Power Delivery 3.0 Quick Charge 4.0:

Z tą ładowarką nowy laptop również komunikuje się bez problemu, dodatkowo na wbudowanym wyświetlaczu ładowarka pokazuje chwilowe zużycie prądu. Kwestię zasilania mam zatem zabezpieczoną. Przetwornica wydaje się już zupełnie bezużyteczna. Tylko co z monitorem?

Szukanie wśród monitorów przenośnych wskazywało na konieczność posiadania sporego budżetu. Szukałem monitora o przekątnej 15″ i podłączanego pod – a jakże! – USB-C. Ostatecznie promocje i wyprzedaże skłoniły mnie do zakupu monitora marki Asus:

Model MB169C+ o przekątnej 15,6″ i podłączany pod USB-C (jednym łączem idzie zasilanie i obraz) spełnia moje oczekiwania. Producent w zestawie dostarczył bardzo przyzwoite i sztywne etui, które stanowi jednocześnie podstawkę, ale ja chciałem ten monitor zamontować w uchwycie biurkowym. Aby było to możliwe konieczny był adapter od firmy Digitus, ponieważ monitor nie posiada otworów montażowych w standardzie VESA. Swoją drogą uchwyt biurkowy na sprężynach gazowych też jest świetnym rozwiązaniem, które szczerze mogę polecić, i z którego jestem bardzo zadowolony! Nie montuje się go na sztywno. Po włożeniu monitora do torby na laptopa, uchwyt można złożyć, a cała operacja zajmuje nie więcej niż kilkanaście sekund.

Teraz czas na podsumowanie i powrót do merytoryki, czyli…

Jak aktualnie wygląda zużycie prądu

Aktualnie mój zestaw (tablet, który jest routerem LTE, laptop i dodatkowy monitor) podczas normalnej pracy (przy włączonym trybie najwyższej wydajności) pobiera od 22 do 40 watów. W szczycie (np. gdy trzeba doładować baterię) zużycie dochodzi do 55-60 watów. Co ciekawe, ładowarka do tego laptopa ma moc znamionową 45W – wychodzi na to, że po podłączeniu urządzeń peryferyjnych ta moc może okazać się niewystarczająca. Moja ładowarka samochodowa (Xiaomi) jednak ani razu się nie zająknęła, nie wyskoczyły żadne błędy.

Zakładając, że średnio zużywane są 3 ampery, to mój nowy akumulator LiFePO4 o pojemności 100ah wystarczyłby na około 33 godziny pracy, czyli w trybie 8 godzinnego  dnia pracy nieco ponad cztery dni. Oczywiście są to wyliczenia orientacyjne, bo przecież podczas takiego tygodnia z prądu korzysta nie tylko laptop. Trzeba również zasilić tablet (który udostępnia Internet) i telefon. W tym czasie byłby również dostarczany prąd z paneli słonecznych (zimą co prawda niewielki, ale jednak).

Ciekawie to wygląda na wykresie z regulatora:

Praktyka zatem pokazuje, że nawet bez zewnętrznego zasilania moja praca przez kilka dni bez dużego słońca nie jest zagrożona. Komfort tej pracy znacząco się podniósł dzięki dodatkowemu monitorowi.

Dodatkowo wciąż pozostają w odwodzie akumulatory żelowe, których się nie pozbyłem. Są one aktualnie poza obwodem elektrycznym, jedynie doładowywane przy sprzyjających warunkach, aby utrzymać je w jako takiej kondycji.

Jeśli masz jakieś pytania, to skontaktuj się ze mną lub napisz komentarz pod artykułem – chętnie pomogę! 😉

Miejcie proszę na uwadze, że nie pisałem od ponad roku (!), więc wpis nie jest zestawieniem zakupów wykonanych z jednej wypłaty 😅 Laptopy były używane, poleasingowe, nie posiadały polskiej klawiatury (dla osoby znającej klawiaturę na pamięć nie stanowi to większego problemu)  – proszę więc nie sugerować się cenami rynkowymi tych urządzeń 😉

Kupuję akumulator LiFePO4 – czyli kolejna zima w kamperze

Kupuję akumulator LiFePO4 – czyli kolejna zima w kamperze

Zima w kamperze, to nie tylko niska temperatura, ale i dużo mniejsze nasłonecznienie. Nauczony więc doświadczeniem z poprzedniego sezonu zimowego (pierwszego z niemal całkowitą pracą zdalną) postanowiłem się nieco lepiej do niego przygotować. W tym celu postanowiłem zainteresować się ponownie akumulatorami wykonanymi w technologii litowo-żelazowo-fosforanowej i zakupić akumulator LiFePO4 100Ah marki Volt Polska.

Akumulatory wykonane w tej technologii to żadna nowość, ale dopiero ze spadkiem cen zauważa się zwiększone zainteresowanie tym rozwiązaniem w turystyce. Dlaczego? Jakie są zalety (i wady) tego rozwiązania?

LiFePO4 – co to jest? O co z tym chodzi?

Akumulator LiFePO4 ma bardzo wiele zalet. Począwszy od niskiej wagi, po spory prąd ładowania (nie mylić z prądem rozładowania, bo to niestety dla niektórych minus). Najłatwiej jednak będzie wszystko opisać na konkretnym przykładzie akumulatora, który zakupiłem. Jest to bateria firmy Volt o pojemności 100Ah (strona producenta):

  • Napięcie nominalne: 12,8V
  • Pojemność znamionowa: 100Ah
  • Max prąd rozładowania: 100A
  • Wysokość: 214mm +- 3%
  • Szerokość: 172mm +- 3%
  • Długość: 329mm +- 3%
  • Waga: 13kg +- 5%
  • Żywotność: 2000 cykli (100% DOD)
  • Typ złącza: M8
  • Max napięcie ładowania: 14,6V
  • Napięcie odcięcia: 10V
  • Prąd ładowania: 50A
  • Ochrona BMS: Przeładowania, rozładowanie, zwarcie, temperatura
  • Temperatura rozładowania: -20 st.C do 60 st.C
  • Temperatura ładowania: 0 st.C do 45 st.C
  • Łączenie szeregowe i równoległe: Maksymalnie 4P4S

Napięcie nominalne

Napięcie nominalne tego akumulatora wynosi 12,8V. Zwykłe akumulatory mają napięcie znamionowe 12V. Czy ta różnica jest znacząca? Okazuje się, że owszem, ma ona znaczenie niebagatelne! Akumulator ten bowiem w szerszym zakresie pracy utrzymuje swoje napięcie na stosunkowo wysokim poziomie. To powoduje, że jakiekolwiek układy zabezpieczające przed zbyt niskim rozładowaniem później zareagują, a więc pozwolą wyciągnąć z akumulatora więcej energii.

Być może pamiętacie jeszcze ze szkoły (albo i nie, bo kto wtedy tego słuchał), że napięcie spada wraz z obciążeniem. Jeśli zatem podłączymy do akumulatora odbiorniki (ładowarka telefonu, laptopa, monitor/TV, przetwornica 230V, jakaś lodówka, pompa wody, wentylator … etc.), to napięcie na akumulatorze się obniży. Niektóre przetwornice napięcia mogą wręcz odmówić współpracy, ponieważ już podczas ich uruchamiania napięcie na zasilaniu spadnie tak mocno, że będą uznawały akumulator za rozładowany. Zatem utrzymywanie wyższego napięcia pozwala korzystać z większej ilości zgromadzonego w akumulatorze prądu.

O ile w akumulatorach standardowych (mowa o kwasowych, żelowych i AGM) wczesne odcięcie odbiorników jest działaniem stosunkowo pożądanym (większa żywotność – ilość cykli*), o tyle w akumulatorach litowo-żelazowo-fosforanowych nie ma większego sensu. Akumulator LiFePO4 ma bowiem ilość cykli na poziomie nawet kilku tysięcy (2-3 tys.) i jest ona dużo wyższa w porównaniu do zwykłych akumulatorów kwasowych (300-500).

Co więcej, nawet po tych kilku tysiącach cykli producenci zazwyczaj gwarantują spadek wydajności nie większy niż do 80% pojemności nominalnej. Mimo to, warto oczywiście nie ładować ich “pod korek” i nie rozładowywać do “zera” (“zero” oznacza zazwyczaj napięcie odcięcia na poziomie 10V), a raczej utrzymywać w zakresie 20-80% pojemności. Podobnie jak to się ma z akumulatorami w urządzeniach elektronicznych codziennego użytku (tj. telefony, laptopy, smartwatche, elektryczne szczoteczki do zębów) z wbudowanymi akumulatorami wykonanymi w technologii litowej. Zaczynamy tutaj jednak wchodzić na temat ładowania akumulatora wykonanego w technologii LiFePO4, a o tym zamierzam napisać więcej nieco dalej.

Waga

Niska waga, to jeden z największych plusów tego akumulatora. Dlaczego? Po pierwsze, każdy kilogram wagi w kamperze ma znaczenie. Nawet w moim przypadku. Co prawda mieszkam sam, ale za to mam w kamperze cały dom. Nie inaczej ma się sytuacja na przykład w przypadku rodzinki (4 osoby) podróżującej na południe Europy. W wielu krajach kary za przekroczenie wagi auta są bardzo dotkliwe. Tu naprawdę liczy się każdy kilogram.

Dodatkowym plusem jest to, że w podbramkowych sytuacjach mogę wziąć pod pachę akumulator z ładowarką i pójść go naładować lub nawet dać taki zestaw komuś do naładowania. Nie muszę podłączać całego kampera do prądu. A jeśli w przyszłości będę chciał rozbudować system, to mogę w miejsce moich akumulatorów żelowych zakupić jeszcze trzy, a nawet cztery takie akumulatory.

Wysoki prąd ładowania

Fakt, że można ten akumulator ładować prądem o natężeniu 50A sprawia, że od zera do 100 procent można go naładować w dwie godziny (100Ah/50A=2). Oczywiście tak szybkie ładowanie nie jest do końca wskazane, ale… można. I to jest najważniejsze. Dlaczego jest to tak istotne z punktu widzenia mieszkania w kamperze? Ładowanie akumulatora w krótszym czasie pozwala zimą krócej korzystać z agregatu, a latem – krócej stać na słońcu. Dlaczego jest to istotne chyba nie trzeba nikomu szczegółowo tłumaczyć.

LiFePO4 – czym to ładować?

Podaję odpowiedź: czymkolwiek. 🙂 To oczywiście żart. Faktycznie jednak nie należy się obawiać ich ładowania pod warunkiem spełnienia pewnych warunków. Wbrew temu, co wypisują sprzedawcy, nie trzeba od razu inwestować w “specjalne” ładowarki. Akumulator da się naładować niemal dowolną ładowarką. Przetestowałem, sprawdziłem. Co prawda bez dedykowanej ładowarki ciężej będzie nam wykorzystać pełne parametry ładowania tego akumulatora, ale – da się! Jeżeli ktoś się obawia, że po zakupie akumulatora LiFePO4 będzie musiał przerabiać całą instalację lub inwestować w drogie (bardzo!) ładowarki DC-DC, to jest to zupełnie niepotrzebne. Akumulator ten należy ładować stałym napięciem i natężeniem (CV – Constant Voltage / CC – Constant Current). Za proces kontroli ładowania (i rozładowania) odpowiada BMS (Battery Management System). Te akumulatory są więc dość “inteligentne” pod tym względem i mają wbudowane solidne zabezpieczenia.

Ładowanie akumulatorów w kamperze może odbywać się na trzy sposoby:

  • fotowoltaika (panele słoneczne)
  • alternator samochodu
  • sieć

Fotowoltaika

Za ładowanie z paneli słonecznych odpowiada regulator i tutaj nie ma się za bardzo o czym rozpisywać, wystarczy wybrać odpowiedni typ akumulatora w ustawieniach. Prosta sytuacja jest również przy ładowaniu z sieci – wystarczy spełnić odpowiednie parametry. Jak pokazują nie tylko moje doświadczenia, ale również wiele artykułów wystarczy dobrać ładowarkę do parametrów akumulatora. Jeśli posiadasz ładowarkę do akumulatorów typu żel/AGM (ładowanie do napięcia maksymalnie 14,6V), to spełni ona swoje zadanie. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że taki akumulator nie naładuje się zbyt szybko (i dobrze!). Czas ładowania będzie zbliżony do ładowania akumulatora żelowego czy właśnie AGM. No, może nieco szybszy, ponieważ praktycznie do samego końca procesu ładowania, akumulator LiFePO4 przyjmuje niemal pełen dostarczany prąd. Tutaj mała uwaga, nawet jeśli nie mamy urządzenia ładującego do 14,6V, to nic złego. Ładowanie np. do 14,2V spokojnie naładuje go w wystarczającym zakresie, ale nie “pod korek”, czyli pomoże nam jeszcze wydłużyć jego żywotność.

Alternator

Nieco większe problemy mogą pojawić się podczas ładowania z alternatora. Dlaczego? Ponieważ alternator w żaden sposób nie ogranicza prądu. Jeśli mamy alternator, który może dać 95A, a akumulator może przyjąć maksymalnie 50A, to nie możemy połączyć go bezpośrednio. Jeśli mamy mniejszy alternator (np. 50A), to nasz problem również nie pozostanie rozwiązany. Z informacji pozyskanych na różnych stronach i forach internetowych wynika, że alternator nie powinien pracować przez długi czas w swojej maksymalnej mocy. Warto cały czas mieć na uwadze, że ładowanie i rozładowywanie baterii do skrajnych wartości nie jest obligatoryjne. Nie trzeba wykonywać pełnych cykli. Nie trzeba czekać, aż się rozładują, aby je doładować. I tu ponownie wracamy do kwestii ładowania “pod korek”. Jeżeli alternator ładuje przy napięciu 14,2V, to też nie trzeba koniecznie tego podbijać do 14,6V. Warto jednak ograniczyć moc i w miarę możliwości ustabilizować nieco napięcie ładowania. Jak to uzyskać?

Zamiast inwestować w drogie ładowarki można zastosować zwykłą przetwornicę CV/CC. Takie urządzenia o przyzwoitych parametrach można dostać za kilkadziesiąt złotych (zakup przetwornicy 20A nie powinien przekroczyć 100 zł). Co więcej, takie rozwiązanie może nam zastąpić zarówno ładowarkę DC-DC, jak i ładowarkę sieciową – wystarczy, że zaopatrzymy się np. w zasilacz do listew LED, komputerowy, konsoli… itd., cokolwiek co daje stałe napięcie (DC) na wyjściu. Jak ja to rozwiązałem?

Ładowanie z sieci 230V

Otóż wykorzystałem stary zasilacz komputerowy 500W, który daje 12V i przy pomocy przetwornicy step-up 20A (z możliwością dostosowania prądu wyjściowego) podbiłem napięcie do 18V. Taki układ podłączyłem pod stary regulator PWM 20A (regulator przeznaczony do paneli słonecznych, który zastąpiłem w instalacji fotowoltaicznej regulatorem Epever Tracer 3210AN). Tym sposobem cały układ mogę zasilić z zasilacza komputerowego, alternatora, czy niemal dowolnego innego źródła napięcia stałego (DC) – w tym innego akumulatora.

Teoretycznie mógłbym w tym układzie pominąć regulator PWM ustawiając napięcie maksymalne na przetwornicy na poziomie 14,6V (lub nieco mniej np. 14,2V). Ale ponieważ miałem ten regulator pod ręką, a do tego pozwala on trzymać pewną kontrolę nad ładowaniem akumulatora, więc postanowiłem go wykorzystać. Nie jest to jednak must-have, więc jeżeli ktoś musiałby go dodatkowo kupować, to mija się to z celem.

Warto tutaj nadmienić, że ładowarka sieciowa o mocy 15A to wydatek około 300 zł, natomiast 30A, to już około 1000 zł. A przy tego typu urządzeniu mamy rozwiązaną jedynie kwestię ładowania z sieci (AC) 230V. Gdyby jeszcze dokupić ładowarkę DC-DC pod alternator, koszty rosną niebagatelnie. Do ładowania przy pomocy przetwornicy (20A za około 100 zł) wystarczy odkopać lub dokupić zasilacz np. 300-500W (stary komputer, konsola, zasilacz oświetlenia LED etc.).

Dlaczego warto zainwestować w dobre ładowanie z trzech źródeł? Bo szybciej naładujemy nasz akumulator. Jeśli bowiem mamy do dyspozycji załóżmy ładowarkę elektroniczną o mocy 5A oraz agregat, to taki agregat od zera do pełna będzie ładował nasz akumulator 20 godzin (100Ah / 5A = 20h)! Nie mówiąc o marnowaniu paliwa, bo przecież taki agregat pracuje w ten sposób, aby dać 500, 1000, czy nawet więcej watów. Wiem, że ja z zasilacza 500W też mógłbym wyciągnąć dwa razy więcej niż te 20A. I w sumie taki jest plan… 😉

I po co ta rzeźba?

Ktoś może powiedzieć, że to przerost formy nad treścią. Owszem. Można wydać kilkaset złotych, kilka tysięcy, mieć wszystko gotowe, z gwarancją… A no można. Ale po pierwsze, kosztowałoby to sporo więcej. Po drugie, budowanie tego samodzielnie dawało mi ogromną satysfakcję. Przypominanie sobie informacji, szukanie nowych, zdobywanie wiedzy teoretycznej i praktycznej, tego nie sposób oszacować i wycenić.

Zapewne zaraz znaleźliby się uszczypliwi twierdzący, że nic tak nie podbuduje mojej satysfakcji, jak puszczenie kampera z dymem… Czy jednak wydanie kilkuset złotych gwarantuje nam, że nie dojdzie do żadnej usterki? Szczerze mówiąc wolę coś zbudować samodzielnie w dużej metalowej obudowie komputerowej, zapewniając temu odpowiednie chłodzenie, niż zamontować przykręcając do drewnianej sklejki w niewentylowanej szafie regulator za kilkaset złotych. A właśnie takie montaże najczęściej widuję w kamperowych grupach. Ja zrobiłem coś sam, wiem jak to działa, mogę zlokalizować słabe ogniwa.

LiFePO4

PLUSY

niska waga
małe rozmiary
“płaska” charakterystyka rozładowania
szybki czas ładowania
duża żywotność (ilość cykli)
niskie samorozładowanie (również w niskich temperaturach)

MINUSY

mniejszy prąd rozładowania
brak ładowania poniżej 0 stopni Celsjusza

Przypisy:

* Cykl – pełen cykl pracy odnosi się do pełnego naładowania, a następnie pełnego rozładowania akumulatora. Ilość cykli można wydłużyć poprzez niedoprowadzanie ani do pełnego naładowania, ani też krańcowego rozładowania.

To już 1600 dni! Czy mieszkanie w kamperze straciło swój urok?

To już 1600 dni! Czy mieszkanie w kamperze straciło swój urok?

Tak dawno nic nie pisałem. Tyle razy myślałem, aby się za to zabrać, a jednak coś stawało na przeszkodzie. Najczęściej niestety była to zwyczajna niechęć. Czy zatem mieszkanie w kamperze mi się znudziło? Straciło swój urok? Stało się zbyt uciążliwe?

Nie. Kluczowe powody mojego niepisania są dwa. Po pierwsze, nie jestem społecznym ekshibicjonistą – nie lubię ujawniać szczegółów ze swojego prywatnego życia. A gdy jestem do tego zmuszony czuję ogromny dyskomfort. Jeśli nie dotykać tematów prywatnych tj.: stan zdrowia, sytuacja zawodowa czy osobiste przemyślenia, to nie bardzo jest o czym pisać.

Po drugie, jakoś straciłem zapał do pisania o tym, jak wygląda mieszkanie w kamperze. Bo, ileż można pisać ciągle o tym samym? 😀

Rosnące ceny mieszkań odstraszają od zmiany tej ścieżki życiowej. Dodatkowo ciężko się psychicznie przestawić. Szczególnie, że ostatnio miałem okazję nocować u kumpla. Przy okazji przypomniały mi się nie tylko wszystkie wynikające z tego wygody, ale i wszystkie minusy. Jakieś hałasy za ścianą, stukot obcasów i dziecięce krzyki na korytarzu, a to wszystko o wręcz nieprzyzwoitych porach. Nie, to nie dla mnie.

Między innymi dlatego ostatni rok (półtora!) kiedy nie pisałem, skupiałem się na analizach danych (i uzupełnianiu ich na stronie), poszukiwaniach informacji oraz inwestowaniu (w miarę moich ograniczonych możliwości). Chodziło o to, aby mieszkanie w kamperze stało się bardziej komfortowe. Przede wszystkim w kontekście przedłużającej się pracy zdalnej. Kupiłem więc trochę elektroniki – elementów, które pozwoliły mi relatywnie tanio rozbudować moją instalację elektryczną.

W kolejnych wpisach postaram się nieco przybliżyć naturę uprzednich usprawnień, może będą one stanowić ciekawą podpowiedź dla innych. Będę pisał między innymi o przetwornicach prądu stałego, różnego rodzaju ładowarkach i zasilaczach, czy przewodach USB-C. Dodatkowo poruszę temat akumulatorów LiFePO4 i ich ładowania.

Szykuję więc kilka wpisów technicznych i jeden luźniejszy. I ten wpis właśnie szczególnie będę rekomendował, bowiem będzie dotyczył on osoby, która – podobnie jak ja – postanowiła przestawić się na mieszkanie w kamperze… 🙂

Urlop w warsztacie – kolejne naprawy kampera

Urlop w warsztacie – kolejne naprawy kampera

Wraz z początkiem sierpnia przyszedł czas na urlop. Jak spędza go osoba mieszkająca w kamperze? Ano, jak większość: robiąc remont mieszkania. Czyli w moim przypadku: wykonując naprawy kampera! 😀

Jakimś paskudnym trafem akurat z końcem lipca upływa mi termin przeglądu. Taki nieszczęsny to czas, niemal w połowie lata i okresu wakacyjnego. Zmienić ten termin można robiąc przegląd wcześniej, ale jak wynika z moich poprzednich wpisów, miałem kilka nieprzewidzianych wydatków i po prostu ważniejsze rzeczy na głowie. Aktualnie jestem bardziej nastawiony na powtórzenie badania technicznego jakoś w październiku lub listopadzie, ale jeszcze zobaczę jak wyjdzie 😉 Przy okazji badania usłyszałem, co już niebawem może sprawić, że moje auto przeglądu nie przejdzie…

Badanie techniczne zaliczone, ale … czas na niezbędne naprawy kampera

Kamper przeszedł przegląd z wynikiem pozytywnym, aczkolwiek wyszło parę rzeczy do poprawy: pocenie się niektórych elementów silnika, tuleje i łączniki stabilizatora do rychłej wymiany, wymagane małe poprawki w kwestii oświetlenia, hamulce na prawym tyle do regulacji … etc. Do tego dochodzi normalna, bieżąca obsługa wynikająca z przebiegu (wymiana oleju i filtrów). Do kogo z tym jechać? Oczywiście do Adriana!

Naprawy kampera (jak w sumie każdego auta) jeśli nie ma się odpowiednich narzędzi są bardzo czasochłonne. A gdy się mieszka w kamperze, to trudno jest mieć odpowiednie narzędzia. Wizyta u profesjonalisty była więc koniecznością. Oczywiście starałem się Adrianowi pomagać w maksymalnym możliwym zakresie. Ograniczało się to niestety w większości do przytrzymania, podania lub odebrania czegoś, odpaleniu silnika / świateł, naciśnięciu hamulca, zaciągnięcia ręcznego … itp. Tym niemniej to Adrian, z pomocą profesjonalnego sprzętu działał w najlepsze:

Przy okazji wyszła mała ciekawostka… łączniki stabilizatora najprawdopodobniej nie były wymieniane od nowości (albo były wymieniane na oryginalne, co jednak jest mniej prawdopodobne):

Aż dziw zatem, że konieczność ich wymiany została zauważona dopiero podczas ostatniego przeglądu.

W chwilach, gdy Adrian zajmował się czymś, co nie wymagało mojej pomocy (lub zajmował się zupełnie innym klientem warsztatu) szukałem sobie zajęć. I tak na przykład przejrzałem sobie trochę instalację, sprawdziłem parametry ładowania akumulatora pojazdu, zweryfikowałem dlaczego jedna boczna żarówka pozycyjna nie świeci. Przy okazji wizyty na warsztacie udało się również wymienić wycieraczki na płaskie (bezprzegubowe), umyć kampera specjalnym środkiem do mycia ciężarówek oraz naprawić pomniejsze usterki tj. jeden z kierunkowskazów, który przerywał częściej niż powinien (przetarty kabel).

Będę musiał jeszcze wrócić do Adriana i zrobić rozrząd (a przy okazji powrót turbiny i uszczelnić łączenie silnika ze skrzynią), ale to za jakiś czas, bo na tych pomniejszych naprawach upłynął mi już pierwszy tydzień urlopu…

Czas wreszcie odpocząć, ale jak?

Pogoda – mogłoby się wydawać – idealna na wypoczynek. Dzień w dzień 30 stopni w cieniu. Ze względu na to, że od piątkowego popołudnia byłem z synkiem, cała sobota i niedziela została przez nas spędzona na basenie. Nie chciałem jechać z nim w dziksze, bezludne rejony. Wybrałem wariant bezpieczniejszy, pobyt w mieście, wśród ludzi. O ile jednak dni udawało się jakoś przetrwać, to noce mnie niepokoiły…

Kamper w ciągu dnia potrafił się nagrzać do 36 stopni.

To jest temperatura daleka od komfortowej. Żeby ją zbić poniżej 30 stopni trzeba było wietrzyć kampera i czekać niemal do 23.00. Rano temperatura wnętrza oscyluje w okolicach 27 stopni. Ciężko o wydajny sen przy tej temperaturze… Co więcej, w takich warunkach nietrudno o udar cieplny, co mnie bardzo martwiło w kontekście synka (4 l.). Nie przypominam sobie, abym w ubiegłym roku miał taki problem i by trwał on przez tak długi czas – bo przecież tak wysokie temperatury utrzymują się niemal od tygodnia. Na dodatek prognozy kilkudniowe wcale nie zapowiadają ich spadku.

O ile na urlopie jakoś sobie radzę (wychodzę na zakupy, odwiedzam znajomych, jeżdżę motocyklem … etc.), jednak nie mam pojęcia co zrobię, gdy trzeba będzie znów pracować z kampera. Wysiedzieć osiem godzin przy komputerze, w takim upale? To będzie ogromne wyzwanie.

Jakie wyciągnąłem wnioski?

Pomysł na przyszły rok jest taki, żeby założyć klimatyzację postojową. Jest to wydatek rzędu 3-5 tys. złotych, więc będę musiał bardzo oszczędzać pieniądze w najbliższych miesiącach. W tym czasie postaram się również nieco zagłębić w to zagadnienie, aby decyzja o wdrożeniu konkretnego rozwiązania była jak najlepsza.

Postaram się również, aby naprawy kampera i usprawnienia nie ustawiały mi urlopu. Praktycznie połowa urlopu spędzona na warsztacie?! Dramat. Nie tego się spodziewałem. Ale najwięcej czasu zajęła właśnie drobnica. Szukanie przetartych przewodów, drobne dopasowanie wycieraczek do uszczelki i okna … itp. W przyszłym roku nie przewiduję takich napraw. A jeśli coś wyjdzie, to nie chcę czekać do urlopu tylko robić na bieżąco.

Jednak pomimo wszystkich niedogodności, nadal nie mam zamiaru się wyprowadzić z kampera 🙂 Niebawem minie już trzy lata. Zleciało, sam nie wiem kiedy. Ostatnio może trochę gorszych chwil, więcej wydatków, mniej wypoczynku. Mimo tego mam nadzieję z końcówki urlopu wycisnąć ile tylko się da! 😀

Uszkodzone panele słoneczne

Uszkodzone panele słoneczne

Działające panele słoneczne w kamperze, to absolutna konieczność podczas pandemii i pracy zdalnej … ale może pozwólcie, że zacznę od początku. Pamiętacie, jak w maju byłem bardzo zadowolony i pisałem o tym, że 200W paneli słonecznych, elastycznych na dachu, to świetny pomysł, bo sprawdza się rewelacyjnie? No. To niestety w czerwcu się odmieniło. Jakoś w połowie czerwca panele przestały dawać tyle prądu ile powinny. Zacząłem więc analizować logi regulatora w poszukiwaniu przyczyny tego stanu rzeczy.

Analiza okresu od początku marca pokazała, że jedynie momentami przekraczam 5A, co daje jasno znak, że coś jest nie tak. Zamiast 200W mam niecałe 100W (i to oczywiście w bardzo sprzyjających warunkach, gdy panele mają napięcie w okolicach 20V). Nie dawało mi to spokoju, więc pewnego dnia (a dokładnie 1 lipca) wszedłem na dach i przeprowadziłem na panelach “test żarówkowy”. Podłączyłem żarówkę o mocy 100W (a jak ustaliliśmy podczas faktycznego testu żarówkowego akumulatorów w rzeczywistości pobierała jakieś 70W) i sprawdziłem, co się dzieje na miernikach. Long story short… jeden panel działał, a drugi nie dawał ani miliampera.

Tego samego dnia napisałem maila do sprzedawcy opisując całą sytuację. Do wiadomości dołączyłem filmy z testu oraz logi regulatora za okres od marca do dnia poprzedzającego kontakt i poprosiłem o dalsze instrukcje. Dlaczego? Ponieważ – warto o tym pamiętać – większość paneli słonecznych posiada nawet 25 lat gwarancji na sprawność nie mniejszą niż 70%!

Gwarancja na panele słoneczne

Swoje panele elastyczne kupowałem ponad dwa lata temu w firmie Sun Track S.C. Jaka była ich reakcja na moją wiadomość? Po pierwsze, niemal błyskawiczna. W wiadomości zwrotnej zostałem poproszony o oderwanie panela i przesłanie do nich celem samodzielnej weryfikacji uszkodzenia. Po wymianie jeszcze kilku wiadomości ustaliliśmy wspólnie, że zamówię u nich dwa nowe panele o większej mocy (z odpowiednim rabatem i rekompensatą za uszkodzony panel wychodziło to bardzo korzystnie). Jeden działający panel 100W miałem zamiar wykorzystać ze starym regulatorem PWM do ładowania akumulatora samochodu. Plan był obmyślony, więc przyszła pora na realizację.

W sobotę 4. lipca po otrzymaniu dzień wcześniej żyłki do wycinania szyb zamówionej na Allegro udało mi się oderwać jeden panel i go zapakować. Po zdemontowaniu uszkodzonego panela sprawdziłem jeszcze wartości na regulatorze: około godziny 11.00 regulator pokazywał 3,5A przy około 14V. To od jakiegoś czasu był standard. Może nie ma powodu do zadowolenia, ale też nie ma powodu do niepokoju. Skoro do tej pory dałem radę pracować przy jednym panelu, to nie powinno być dramatu.

Niestety, po mniej więcej 30 minutach od tej operacji dostrzegłem na regulatorze symbol księżyca i zupełne zera (V i A) na wejściu paneli słonecznych. Pierwsza myśl: “Może coś źle podpiąłem podczas usuwania uszkodzonego panela?” Więc z powrotem wszedłem na dach i po sprawdzeniu połączeń i przeprowadzeniu testów na drugim panelu okazało się, że przestał działać. Kto mi powie, jakie są na to szanse?! Moje emocje sięgały zenitu. Na szczęście byłem sam, a nie zwykłem rozmawiać ze sobą, więc parę niecenzuralnych wyrażeń pojawiło się wyłącznie w mojej głowie. Wciąż pracuję zdalnie, więc to już był dla mnie prawdziwy dramat. A na tym nie koniec…

Uszkodzenia dachu

Podczas odrywania drugiego panela odkryłem w dachu pewne uszkodzenia, odparzenia, które należało szybko zabezpieczyć, bo nadchodziło kilka deszczowych dni. Panele pakowałem już na totalnym wkur… ekhm, pardon my French… byłem zdenerwowany. W każdym razie w poniedziałek już oba jechały kurierem do sprzedawcy, a tymczasem ja szukałem pomocy jakiegoś fachowca, który pomoże mi zająć się dachem.

Mamy taką grupę na FB, gdzie większość stara się pomagać sobie nawzajem, więc zadałem tam pytanie, kto może (czuje się na siłach) pomóc w naprawieniu dachu. I wiecie co? Znowu spotkałem na swojej drodze wspaniałego człowieka. Odezwał się do mnie Adrian z A.D. TRUCK AUTO SERWIS (+48517066546). Sobotni wieczór, a on do mnie napisał, że mam przyjechać na warsztat. Będzie na miejscu za 40 minut i sprawdzimy, jak się rzeczy mają.

Co prawda z dziesięć razy powtarzał, że zaproponował mi pomoc, bo “wszedł na blog i zobaczył ‘1000 dni w kamperze‘”, ale jestem pewien, że zaproponowałby pomoc każdemu w podobnej sytuacji. Bo Adrian, to po prostu kolejna dobra osoba, którą udało mi się spotkać w swoim życiu. Bardzo się cieszę, że się do mnie odezwał, bo mam też parę rzeczy mechanicznych do zrobienia w moim kamperze i dzięki temu już nie muszę szukać warsztatu, który może się tego podjąć. Tym niemniej w sobotę nie pracowaliśmy. Adrian dostarczył mi prąd, a noc z soboty na niedzielę spędziłem na terenie warsztatu. W niedzielę (sic!) wyczyściliśmy i uszczelniliśmy dach, dodatkowo przygotowaliśmy go niejako pod montaż nowych paneli.

Panele słoneczne – ekspertyza sprzedawcy

We wtorek 7. lipca otrzymałem informację z Sun Track S.C., że ich analiza wykazała popękane BusBary (czyli elementy łączące poszczególne ogniwa). Generalnie dalej nie rozumiem, jak mogło do tego dojść w panelach elastycznych i skąd totalne 0V na wyjściu, a do tego jeden po drugim, ale nie wszystko muszę rozumieć. W efekcie postępowania reklamacyjnego (gwarancyjnego) dostałem ofertę na dwa panele 180W, które mogę połączyć szeregowo, aby w każdych warunkach osiągać maksymalną możliwą wydajność pod regulatorem MPPT. Panele jednak nie były dostępne od ręki i wysyłka do mnie miała nastąpić najwcześniej w czwartek. Przez cały tydzień pracowałem więc na agregacie, co kosztowało mnie około 100 zł.

Nowe panele słoneczne

Nowe panele słoneczne – 2 sztuki po 180W – dotarły w poniedziałek. Paczka była nieco uszkodzona (DPD), ale po dokładnych oględzinach same panele wydawały się nieuszkodzone, więc obyło się bez reklamacji do przewoźnika.

Po usunięciu starych paneli długo się zastanawiałem z czego mogły wynikać ich uszkodzenia. Temperatura? Mikro-ruchy zabudowy? Zastanawiałem się również nad sposobem montażu nowych paneli, żeby uniknąć podobnej sytuacji w przyszłości. Brałem nawet pod uwagę montaż na płycie komorowej z poliwęglanu, żeby poprawić wentylację. Jednak z opresji wybawił mnie sprzedawca, który wyraźnie zaznaczył, że panele muszą być po całości klejone do dachu. W przeciwnym wypadku kolejna reklamacja może nie zostać uznana.

Tu znowu musi nastąpić skrócenie historii… Chciałem zająć się tym sam, ale koniec końców postanowiłem pojechać z tym do Adriana. Panele przyjechały około 11.00, a zamontowane na dachu były o 17.00. Nowe panele zostały przyklejone do dachu w nieco większej odległości od siebie (z uwagi na ewentualnie padający częściowo cień) oraz spięte szeregowo.

W nadchodzących dniach nie pracowałem zdalnie, więc nie byłem też w stanie w pełni ocenić sprawności nowych paneli. Zauważyłem jednak, że dają pod 45V, a regulator bardzo ładnie dopasowuje dawany prąd do odbiorników. W miarę podłączania kolejnych odbiorników regulator pobierał więcej prądu z paneli. Możecie to zaobserwować na poniższym wykresie:

W tym czasie stan naładowania akumulatora (SOC) oczywiście nie spadał poniżej 100%. Regulator reagował niemal natychmiast na zwiększone zapotrzebowanie.

Jak więc w lipcu wygląda sprawność paneli słonecznych? Poniżej wykres:

Podsumowanie

Przede wszystkim uważam, że warto kupować panele słoneczne od sprzedawcy, który jest w Polsce (wciąż dużo osób kupuje taki sprzęt na AliExpress) i nie zwinie interesu za pół roku. Ja rozumiem, że wiele osób szuka rozwiązań “po kosztach”, ale w takich sytuacjach widać, że na tym nie warto oszczędzać. Sprawdźcie najpierw porządnie ceny w kraju, a gwarantuje Wam, że różnica nie będzie warta ewentualnych nerwów.

Po drugie… jeśli zepsuje ci się kamper we Wrocławiu lub okolicach, to wiesz gdzie dzwonić? Do  A.D. TRUCK AUTO SERWIS (+48517066546), bo Adrian na pewno nie odprawi cię z kwitkiem. Zna naszą społeczność i wie czego potrzebujemy. A do tego jest przesympatycznym gościem, którego po prostu warto poznać 🙂

Po trzecie: najważniejsze jest mimo wszystko magazynowanie. Można mieć i 1kW na dachu, ale jak nie ma gdzie tego magazynować (lub wykorzystać), to potencjał się marnuje. Nie mogę się doczekać tanich ogniw LiFePO4 lub jakiegoś innego rozwiązania, które pozwoli efektywniej magazynować prąd.

Panele słoneczne w kamperze (analiza sprawności na przykładzie maja 2020)

Panele słoneczne w kamperze (analiza sprawności na przykładzie maja 2020)

Parafrazując klasyka: “Jest fajnie, jak jest fajnie!” Mieszkanie w kamperze jest przyjemne, gdy możesz obejrzeć film, kiedy tylko masz ochotę. Możesz popracować na komputerze, gdy tylko zachodzi potrzeba. Generalnie, gdy nie musisz się martwić o to, czy następnego dnia będziesz w stanie usiąść na osiem godzin do pracy, a prądu starczy również na inne cele. Czyli, gdy mieszka się komfortowo. Na co zatem pozwalają panele słoneczne (200W) i 140ah w akumulatorach?

W ostatnich wpisach podawałem trochę informacji o sprawności paneli słonecznych. Był test żarówkowy, który miał zdiagnozować czy na akumulatorach da się pracować przez cały dzień. Dziś czas się nieco bardziej zagłębić w temat analizując wybrany miesiąc. W tym wpisie podam dane do analizy tego, jak sprawowały się moje panele słoneczne w maju i pokrótce spróbuję opisać swoje wnioski.

Panele słoneczne, a majowa pogoda

Zacznijmy od tego, jak kształtowała się pogoda na przestrzeni maja:

Pogoda w maju

Zachmurzenie (szare tło) i czyste niebo (żółte tło). Im ciemniejszy kolor tła, tym gęstsza pokrywa chmur.
(Źródło: https://www.meteoblue.com)

Jak widać było dosyć słonecznie. Opadów nie było dużo, a zachmurzenie nie było częste. Ciekawostka: sprawdzając codziennie pogodę zauważyłem, że często zupełnie bezchmurnie było w nocy 😉

Może spojrzymy więc na godziny usłonecznienia:

Godziny usłonecznienia w maju

(Źródło: https://www.weatheronline.pl/)

Jak widać nie wyglądało to najgorzej. A jak się miała sytuacja z generowaniem prądu przez panele słoneczne na dachu mojego kampera?

Myślę, że łatwiej będzie się wgryźć w te dane, gdy nałożymy je na siebie. Zacznijmy od pierwszego wykresu pokazującego dane zachmurzenia i opadów. Nałożymy na niego energię wyprodukowaną przez panele słoneczne:

Panele słoneczne - energia pozyskana w maju 2020

A teraz zobaczmy, jak to wygląda na wykresie usłonecznienia:

Panele słoneczne - energia pozyskana w maju 2020

Hmm… dziwnie to wygląda, prawda? Jak to interpretować? No to popatrzmy jeszcze na wykres wykorzystania energii:

Panele słoneczne - energia wykorzystana w maju 2020

I dane łącznie:

Panele słoneczne - energia wykorzystana i pozyskana w maju 2020

Jak to wszystko rozumieć? Co z tego wynika?

Podsumowanie

Przede wszystkim nasuwają się dwa podstawowe wnioski. Po pierwsze: bez słońca jest bardzo mało energii. Jednak dzięki zastosowaniu regulatora MPPT również ta energia z rozproszonego słońca została pozyskana (patrz. 10, 23, 31 maja). Po drugie: panele nie wygenerują więcej prądu niż zmieści się w akumulatorach.

Jeśli więc podczas poprzedniego dnia nie wykorzystałem energii za bardzo ponad to, co dały w ciągu dnia panele, to następnego dnia (jeśli nie wykorzystywałem prądu na bieżąco) panele wygenerowały tylko tyle energii ile się zmieściło do akumulatora. Tutaj nasuwa się pytanie. Czy można jakoś lepiej wykorzystać tę “nadprogramową” moc?

Można zainwestować w kolejne akumulatory lub przynajmniej powerbanki. Wiem, że niektórzy montują grzałki wody (taka grzałka z termostatem kosztuje około 500 zł). Dzięki temu mniej energii by się marnowało. Na pewno jeszcze pochylę się nad tym tematem.

Mam nadzieję, że ten nieco techniczny i zapewne dla większości mało interesujący wpis pomoże komuś, kto dopiero zaczyna swoją kamperową przygodę w podjęciu decyzji dotyczących zaopatrzenia się w prąd.

Gdy ja zamieszkałem w kamperze zupełnie nie wiedziałem czego się spodziewać. Nie ma takich w miarę szczegółowych informacji. Jeśli zatem ktoś chce się przenieść do kampera, dzięki takim danym jest w stanie wyrobić sobie jakiś pogląd na tę kwestię. Oczywiście musi wziąć pod uwagę jeszcze wiele zmiennych, jednak i tak uważam, że w oparciu o prezentowane informacje dużo łatwiej będzie się przygotować do ewentualnego – choćby czasowego – zamieszkania w kamperze 😉

Używany podczas testów sprzęt:
Panele słoneczne Ecoflex (FR) elastyczne, klejone do dachu, 2 x 100W
Akumulatory, żelowe, około czteroletnie – 2 x 70ah
Regulator Epever Tracer 3210AN
Do pracy przez 8 godzin używałem Dell 9250 oraz telefonu Samsung Galaxy A40.
Do użytku własnego Samsung Galaxy S8, tablet Acer.