Były to miejscowości tj. Uraz (lokalizacja nad Odrą nieopodal portu i Zamku Książąt Wrocławskich), Kamieniec Wrocławski (zalew Odry) i Stradomia Wierzchnia (zalew Widawy).
Te pierwsze wyjazdy kamperowe pozwoliły zdiagnozować braki na wyposażeniu – na przykład w postaci siekierki 😉 Osobiście lubię bowiem posiedzieć przy ognisku, a pozyskiwanie drewna bez siekierki okazało się dość czasochłonne, pomimo tego, że zbieraliśmy je na cztery ręce, bo było nas dwóch (dołączył do mnie kolega – Paweł). Przy okazji mieliśmy szansę stwierdzić, że rozpalanie ogniska za pomocą krzesiwa nie jest wcale takie łatwe i proste. Udało się jednak ognisko rozpalić zarówno w Kamieńcu Wrocławskim, jak i w Urazie. W tej drugiej lokalizacji już na szczęście mieliśmy siekierkę, więc organizowanie opału poszło nam zdecydowanie łatwiej. Było też o tyle łatwiej, że do pilnowania kampera mieliśmy koleżankę – Asię – więc w poszukiwaniu opału mogliśmy odejść nieco dalej.
Cóż mogę powiedzieć o tych wyjazdach? Przyjemnie było wyrwać się z miasta. Miałem okazję rozłożyć markizę po zimie. Posiedzieć w słońcu i w cieniu. Posłuchać wieczornego i porannego rechotu żab i śpiewów ptaków. Zwolnić i odetchnąć świeżym powietrzem. Można było posiedzieć przy ognisku, pograć na gitarze, spędzić miło czas w doborowym towarzystwie. Zobaczyć nocne niebo w całej jego okazałości. A gdy przyszła na to pora, po prostu wejść do kampera i spać w ludzkich warunkach. Tego chciałem, tego mi brakowało, a dziś mam to niemal na wyciągnięcie ręki!
Jedyne czego mi jeszcze brakowało do szczęścia, to rozkładane krzesełka i stolik, które mógłbym rozstawić pod markizą. Muszę jednak szukać takich, które można maksymalnie poskładać, aby zajmowały jak najmniej miejsca podczas postoju na parkingu. Znalazłem takie – wędkarskie – ale z zakupem muszę niestety poczekać już do kolejnej wypłaty. Dlaczego?
Ostatnie ciepłe dni przy okazji ujawniły bowiem problem z lodówką, która nie chłodziła zarówno na gazie, jak i na zasilaniu z instalacji 12V (oczywiście podczas jazdy!) i trzeba to było naprawić. Koszt, który musiałem ponieść, to 500 zł. Pytanie, na ile wystarczy naprawa, która została wykonana. Bez lodówki niestety w upalną pogodę ani rusz. Ten nieplanowany wydatek odbił się niestety na kolejnych planach wyjazdowych, które miały się odbyć jeszcze w tym tygodniu. Przypominam, że w ubiegłym miesiącu musiałem wykupić polisę OC, co również stanowiło spore uderzenie po kieszeni. Znowu trzeba zatem coś odłożyć, ale kolejne wyjazdy zapowiadają się bardzo obiecująco.
Faktycznie szkoda że tak szybko się skończyły te podróże ale i tak wydajniej niż większość POlaków na RODOS* przy “grylu” 😉
* “Rodzinne Ogródki Działkowe Ogrodzone Siatką” XD